Wiem, wiem.. Mógłbym powiedzieć 'pojawiam się, i znikam, i znikam';)) Tym razem wracam już jednak na dobre. Wczoraj wróciłem z kolejnego, ostatniego już, wakacyjnego wypadu co niestety oznaczaj jedno: powrót na uczelnie.. Heh po prostu słabo mi się robi, gdy pomyślę, że już za tydzień, o tej porze, będę siedział na zajęciach. Ba, będę na nich siedział od 8 do 19.. Kto układa takie boskie plany??
Ale nie ma co się martwić na zapas;) Wszak mam jeszcze tydzień wakacji i zamierzam wykorzystać go na całego. Trzeba cieszyć się ostatnimi dniami pełnej swobody;))
Tak się akurat złożyło, że mój powrót zgrał się w czasie ze Dniem Jabłka, nad którym w naszej blogosferze, od kilku już lat, pieczę sprawuje Tatter.

Tym razem, nie mógł się on odbyć beze mnie...wszak jabłka kocham...choć nie zawsze tak było..
W moim domu, zanim to ja dorwałem się do piekarnika, 'funkcjonowały' tylko dwa ciasta z jabłkami.
Jabłecznik - jakże popularne ciacho, w którym warstwa musu jabłkowego, schowana jest między dwoma warstwami półkruchego ciasta...i...
'Szarlotka z lodem', która jednakowoż z lodem ma niedużo wspólnego (do ciasta trzeba po prostu dodać naprawdę lodowatej wody)..
To pierwsze, choć dobre, odcisnęło jednak trwały ślad w mej psychice, i stało się powodem, dla którego na wiele, bardzo wiele, lat, znienawidziłem jakże popularne w naszym kraja jabłka.
Muszę przyznać, że już w dzieciństwie nie należały one do mych ulubionych owoców... Traktowałem je jako niesmaczny przymus, który wszak musiałem znosić bardzo często. A to przez babcię, która była bardzo aktywną propagatorką jabłek... Specjalnie przygotowywała jedyną zjadliwą przeze mnie formę: dokładnie obranych ćwiartek.
(Sama, praktycznie 'od zawsze', zanim jeszcze w Polsce słyszano o dietetykach i ich radach, jadła dwa jabłka dziennie. Jak mawiała "rano dla urody, wieczorem dla zdrowia'.)
Przyszedł jednak dzień, w którym i obrane ćwiarteczki, przestały być przeze mnie tolerowane...a to wszystko przez...jabłecznik...
Nie wiem jak, nie wiem skąd ale pewnego dnia, dobrych kilkanaście lat temu, pojawiło się w moich domu mnóstwo jabłek. No i trzeba było je jakoś wykorzystać..
Co zrobiła moja mama? Upiekła jabłecznik. Caaałą blachę, którą ze smakiem pomogłem opróżnić. Potem następną, z której i ja kilka kawałków wszamałem. Kolejną, która także szybko zniknęła, z moją pomocą. A potem jeszcze jedną, i jeszcze jedną, i jeszcze jedną.. Po prostu, gdy na blaszce zostawał ostatni kawałek ciasta, mama zakasywała rękawy i zabierała się za kolejne. Efekt: znienawidziłem jabłka, znienawidziłem szarlotki, znienawidziłem wszystko, co miało coś wspólnego z tymi owocami.
Po latach jabłkowej abstynencji, z 2 lata temu, złamałem się. Kierowany nie tyle sympatią, co rozsądkiem studenta medycyny;) (wciąż gorąco podsycanym przez babcię, za co jestem jej szalenie wdzięczny) sięgnąłem po jabłko, tym razem z własnej, nieprzymuszonej woli. I wiecie co?? Po prostu się zakochałem..
No i wcinam jabłka..rano dla urody, wieczorem dla zdrowia, a i wciągu dnia, od tak, bo lubię:)) I choć zjem prawie każde, dla twardego, kwaśnego i zielonkawego glostera, czy ligola jestem w stanie oddać bardzo wiele.
Tak jak polubiłem jabłka, tak też powróciła moja sympatia do wypieków z nimi. Dziś już bez grymasu na twarzy sięgam po kawałek jabłecznika. Innymi szarlotkami także zajadam się ze smakiem. Ale szczególnym uczuciem darzę tą jedną jedyną, szarlotkę z lodem, do której pozostał we mnie olbrzymi sentyment. A dlaczego??
Przenieśmy się jeszcze na chwilę wstecz, do mojego dzieciństwa, zanim mama skrzywdziła mnie obfitością placka z jabłkami;))
Szarlotka z lodem była w moim domu utożsamiana ze smakiem absolutnym. Rzadko bywała jednak na naszym stole, mama uznawała ją wszak, za bardzo...niepraktyczną. Na samą nazwę tego ciacha, cała rodzinka momentalnie zjawiała się w kuchni, i dzielnie dzierżąc talerze w dłoni, czekała na swoją porcję. Bo porcję, każdy z domowników miał tylko jedną. I dlatego mama jej nie piekła: pracy miała sporo, a blaszka pustoszała w ciągu 5 minut.
Nie da się opisać słowami mego uczucia do tej szarlotki, po prostu ją uwielbiam. Tak bardzo, że przez całe swoje życie, NIGDY nie było dane mi spróbować jej, po wystudzeniu, nigdy nie znalazłem w sobie dość cierpliwości, żeby czekać aż wystygnie..
Cienkie, idealnie kruche, maślane i niesłodkie ciasto, wspaniale komponuje się z kawałkami jabłek okraszonymi cynamonem, z delikatną cytrynową nutą.
Ciasto mojego dzieciństwa, które z całego serca polecam każdemu!!!
'SZARLOTKA Z LODEM'
(przepis za Burda - Wykwintna kuchnia na każdy dzień)
Składniki:
Ciasto:
*250g mąki
*175g masła
*szczypta soli
*6 łyżek lodowatej wody
Nadzienie:
*1kg kruchych jabłek
*sok i skórka z 1 cytryny
*2 czubate łyżki cukru (użyłem brązowy demerara)
*1 torebka cukru waniliowego (u mnie z prawdziwą wanilią)
*odrobina cynamonu i imbiru
*50g rodzynek (pominąłem)
*2 czubate łyżeczki mąki ziemniaczanej
*marmolada morelowa
*cukier puder
Z mąki, tłuszczu i soli zrobić za pomocą widelca kruszonkę. Dodać lodowatą wodę i zagnieść. (Włożyć na godzinę do lodówki). Rozwałkować na 1 większy i 1 mniejszy okrągły placek. Tortownicę (o śr. 23cm) wyłożyć większym plackiem, nakłuć kilkakrotnie widelcem. Obrane, wypestkowane cząstki jabłek wymieszać z sokiem z cytryny, cukrem, cukrem waniliowym, cynamonem, imbirem, rodzynkami i mąką ziemniaczaną, rozłożyć na spodzie ciasta, przykryć mniejszym plackiem, brzegi mocno przycisnąć. Piec ok 40 minut w temperaturze 200stC. Jeszcze gorącą osmarować podgrzaną marmoladą morelową, po wystudzeniu polać lukrem z cukru pudru (lub po prostu posypać cukrem pudrem).