czwartek, 26 sierpnia 2010

Tagliatelle (wg M. Roux'a) z kurkami na puree kurkowym z rukolą i parmezanem



Heh…i znowu w domu…

Witam Was bardzo serdecznie po tej dłuższej przerwie..

Po kilku tygodniach wspaniałych wojaży, poznaniu wielu przesympatycznych i ciekawych osób, zobaczeniu mnóstwa cudownych miejsc, wreszcie wróciłem do ukochanego Poznania. Spytacie: ‘Wreszcie????’…cóż, tyyyle dni bardzo intensywnego życia, z dala od mojego łóżeczka, może dać w kość, i trochę zmęczyć;) Tym bardziej, że już początek mojego wypoczynku był dość trudny i dołujący. Gdyż jak inaczej można nazwać fakt, iż PIERWSZĄ osobą, którą ujrzałem po przybyciu na miejsce, był nie kto inny, tylko pan prof. S!! Profesor, z którym obcowanie kosztowało mnie tyle nerwów i stresu, jak jeszcze z żadną inną osobą w całym moim życiu. Jednakże po pierwszym szoku i wyzbyciu się kuszącej wizji: siebie, okładającego profesora jedną z moich straszliwie ciężkich toreb podróżnych, wypominającego każdy jeden dzień, gdy zmuszony byłem go widywać;)) całkowicie o nim zapomniałem i w pełni oddałem się hulaszczemu wypoczynkowi:)))

Dlatego padnięty, wymęczony ale i wybawiony i spełniony, wracam do Was (choć jeszcze nie na stałe;) z nowymi, pysznymi potrawami..

Na dobry początek jedno z moich niedawnych odkryć kulinarnych: Tagliatelle z kurkami na puree kurkowym z rukolą i parmezanem. Pierwszy raz zrobiłem je kilka tygodni przed wyjazdem, i tak zasmakowało mojej mamie (mnie zresztą też), iż gdy wróciłem teraz do domu, w lodówce już czekało na mnie pudełeczko z ukochanymi kurkami. Cóż było zrobić? Trza się było wziąć do roboty;)))

I zrobiłem. Genialny, delikatny mus kurkowy na którym spoczywa makaron, idealnie komponuje się kluskami, oblepionymi lekkim maślano-winnym sosem. Makaron – oczywiście ‘homemade’..gdyż od dłuższego już czasu innego po prostu nie jem… Tym razem z przepisu M. Roux'a - żółciutki, aromatyczny, idealny...

Hehe muszę jednak przyznać, iż moje ogólne zmęczenie i brak sił w mych wątłych ramionkach, łatwo zauważyć patrząc na te kluski… Wiem wiem, są troszkę za grube, ale już mocniej wałka cisnąć nie mogłem;))) Mimo to były przepyszne…



TAGLIATELLE Z KURKAMI NA PUREE KURKOWYM Z RUKOLĄ I PARMEZANEM
(przepis cytują za Asią z Kwestii Smaku)

*120 g makaronu Tagliatelle (najlepiej własnej roboty)
*1 łyżka oliwy z oliwek
*50 g kurek
*2 szklanki rukoli
*1/3 szklanki tartego parmezanu
*sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz

Puree kurkowe:
*1 łyżka oliwy z oliwek
*1/2 cebuli, drobno pokrojonej
*150 g kurek
*2 łyżki masła

Sos maślano - śmietanowy:
*5 łyżek masła
*1 łyżka drobno posiekanej cebuli
*grubo zmielony czarny pieprz i sól
*50 ml białego wina (opcjonalnie bulionu - jarzynowego lub grzybowego)
*3 łyżki śmietanki 30%

Przygotowanie:

* Rozgrzać oliwę na patelni i włożyć wszystkie opłukane i osuszone kurki (50 g + 150 g). Doprawić solą i pieprzem, smażyć na małym ogniu od czasu do czasu mieszając, aż kurki będą szkliste i miękkie, przez około 5 minut, nie rumienić. Odłożyć najmniejsze i najładniejsze kurki (około 1/4 ilości), resztę włożyć do pojemnika blendera.
* Przygotować puree kurkowe, na patelnię wlać oliwę, zeszklić cebulę, dodać masło, przełożyć wszystko do pojemnika blendera z kurkami i zmiksować wszystko na puree. Dodać przegotowaną wodę w takiej ilości, aby otrzymać odpowiednio gęstą konsystencję.
* Makaron ugotować al dente w osolonej wodzie. Przygotować sos maślano - śmietanowy: na 2 łyżkach masła zeszklić cebulkę, doprawić świeżo zmielonym pieprzem i wlać wino lub bulion, zredukować. Dodać resztę masła i jak się roztopi, dodać śmietankę. Wymieszać, doprawić ewentualnie solą.
* Makaron odcedzić i wymieszać z odłożonymi całymi kurkami, rukolą oraz sosem maślano - śmietanowym. Puree podgrzać, rozsmarować na talerzach, wyłożyć makaron, posypać świeżo zmielonym pieprzem oraz tartym parmezanem.



CIASTO NA MAKARON MICHEL'A ROUX'A

(proporce na ok 350g ciasta; przepis za: "Jajka" M. Roux)

*250g włoskiej mąki typu "00" (użyłem Manitoby)
*1 średnie jajko
*4 średnie żółtka
*1 łyżka oliwy z oliwek
*1 łyżka zimnej wody
*szczypta soli
*odrobina świeżo startej gałki muszkatołowej (inwencja własna;))

Na czystym blacie usypujemy z mąki kopczyk, pośrodku robimy wgłębienie. Wlewamy tam jajko, żółtka, wodę, oliwę oraz sól (i gałkę).
Wszystkie składniki mieszamy palcami, a potem stopniowo dodajemy do nich mąkę.
Kiedy ciasto tworzy rawie jednolitą masę, ugniatamy je nasadą dłoni, formujemy kulę, owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę.
Dzielimy ciasto na pół. Jedną część zawijamy, drugą przepuszczamy przez maszynkę do makaronu (lub dzierżąc wałek w dłoni wałkujemy najcieniej jak się da i kroimy na tagliatelle).
Kłębki makaronu kładziemy na pergaminie posypanym odrobiną mąki, żeby miały dostęp powietrza i się nie sklejały.
Do dużego garnka wlewamy wodę, lekko solimy, dodajemy parę kropel oliwy. Gotujemy ok 1,5 - 2 minuty.




czwartek, 29 lipca 2010

Risotto z kurkami..na pożegnanie..


Ostatnie upały, myślę, że nie tylko mnie, skutecznie zniechęciły do wypieków, czy długiego gotowania. Na szczęście, wreszcie przyszedł przyjemny chłód, a wraz z nim chęć do kucharzenia.
Korzystając z okazji, od razu rzuciłem się na przepis, na który czaiłem się od dawna - risotto z kurkami. Czy tym małym, uroczym, żółtym grzybkom potrafi się ktoś oprzeć?? Ja na pewno nie...
Gorąco polecam każdemu, kto kocha kurki, i wciąż poszukuje dla nich 'godnej' oprawy;))

I na dziś...tyle.. Wracam do jakże znienawidzonego przeze mnie pakowania, albowiem jutro wreszcie wyjeżdżam na zasłużone wakacje:)))) Z tegoż względu nie będzie mnie tutaj z trzy tygodnie.. Chyba że uda mi się gdzieś przemycić dla Was jakiś smakołyk w tym czasie, zobaczymy;))
W każdym razie obiecuję powrócić do Was z licznymi świetnymi pomysłami na różne słodkie łakocie, jak i bardziej wytrawne cudeńka:)))

Do zobaczenia wkrótce..



RISOTTO Z KURKAMI

(4 porcje, takie jak na zdjęciu
przepis inspirowany tym;)))

*3 szklanki bulionu drobiowego
*4 łyżki masła
*250g kurek, opłukanych
*2 łodyżki świeżego tymianku, same listki
*0.5 szklanki białego wina
*0.5 szklanki śmietanki kremówki
*2 szalotki, posiekane w drobną kosteczkę
*1 szklanka ryżu Arborio
*0.25 szklanki startego parmezanu + kilka płatków do dekoracji
*sól
*czarny pieprz
*2 łyżki natki pietruszki, posiekanej
*duża garść rukoli

Bulion ogrzewać na wolnym ogniu.

Rozpuścić 1.5 łyżki masła w rondlu. Dodać kurki i liście tymianku. Dusić ok 5 min na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu.
Wlać wino do rondla, zwiększyć płomień, doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień i gotować aż objętość wina zmniejszy się o połowę, tj. ok 3-5min. Dodać śmietankę, dokładnie wymieszać, gotować przez 2-3 min. Wyjąć kurki z rondla, odłożyć.
Do rondla wrzucić 1.5 łyżki masła. Rozpuścić. Dodać posiekane szalotki i gotować ok 2-3 min, aż staną się przeźroczyste. Dodać ryż i dokładnie wymieszać, tak żeby wszystkie ziarenka pokryły się maślanym sosem. Smażyć aż ryż się zeszkli, 2-3 min.
Zmniejszyć ogień. Wlać 0.5 szklanki gorącego bulionu, mieszać, aż ryż wchłonie cały płyn. Dodać następne 0.5 szklanki bulionu, ponownie mieszać, aż ryż wchłonie płyn. Czynność powtarzać, aż skończy się bulion.
Wmieszać grzyby do ryżu. Doprawić solą i pieprzem. Dodać ostatnią łyżkę masła oraz starty parmezan. Wymieszać.
Na talerzu ułożyć trochę rukoli. Porcję risotta przełożyć do filiżanki/miseczki, odwrócić dnem do góry, na rukoli. Posypać natką pietruszki oraz wiórkami parmezanu. Całość ozdobić świeżo zmielonym pieprzem.



poniedziałek, 26 lipca 2010

Sałatka z grillowanymi brzoskwiniami i miętowym serem feta


Dziś krótko, ale pysznie... Przyznaję, miałem zaplanowany na dziś inny wpis, inny przepis, ale co tam, może on jeszcze chwilkę poczekać.

Dziś zapraszam na PRZEPYSZNĄ sałatkę. Sałatkę, którą zobaczyłem po raz pierwszy trzy dni temu, i od tego czasu zdążyłem przygotować ją dwukrotnie. Ba! Wy też ją zapewne widzieliście, gdyż kilka dni temu serwowały ją Kabaimaga, wraz z Wiosenką. Prezentuję ją jednak i tutaj, u siebie, wszystkim tym, którym gdzieś tamta 'blogowa premiera' sałatki umknęła, albowiem jest ona naprawdę fantastyczna.

słodka brzoskwinia - słona feta,
miękki owoc - chrupka sałata
ciepłe 'ćwiarteczki' - zimny ser.

Sałatka kontrastów, które w fajny sposób wzajemnie się przeplatają i uzupełniają.

Polecam serdecznie, jako przekąskę, czy lekki obiad.



SAŁATKA Z GRILLOWANYMI BRZOSKWINIAMI I MIĘTOWYM SEREM FETA

(przepis za Kabamaigą, z moimi zmianami w nawiasach)

Składniki:

*1 łyżeczka oliwy
*4 dojrzałe brzoskwinie lub nektarynki, pocięte na kawałki
*Skórka i sok z 1 cytryny (połowę soku z cytryny zastąpiłem trzema łyżkami octu malinowego)
*200 g mieszanki sałat
*1 mała czerwona cebula, cienko pokrojona
*150 g groszku cukrowego, przepołowionego (fuj;) pominąłem z pełną premedytacją..)
*2 łyżki posiekanej mięty
*200 g sera feta, rozkruszonego
*Świeżo zmielony pieprz

Wykonanie:

Patelnię grillową lub zwykłą posmarować połową oliwy i rozgrzać aż się lekko zadymi (tudzież rozpalić prawdziwego grilla). Brzoskwinie obtoczyć w soku z cytryny (gdy robimy na grillu - sok z cytryny mieszamy z połową oliwy). Położyć stroną bez skórki na patelni i smażyć przez około 2-3 minuty. W dużej misce wymieszać pozostałą oliwę i sok z cytryny, skórkę z cytryny, sałaty, cebulę, groszek i miętę. Podzielić na 4 porcje i nałożyć do misek / talerzy. Na wierzch położyć brzoskwinie i rozkruszony ser feta. Doprawić pieprzem i podawać ciepłe.

wtorek, 20 lipca 2010

Toż to znowu ja...i moje cytrynowe bułeczki z malinami.. WP#81



"Studenci medycyny tak mają..nigdy nie mają na nic czasu.
A jak już go mają...to i tak nie potrafią go wykorzystać"

Takie słowa usłyszałem ostatnio od jednego pana doktora podczas moich wakacyjnych praktyk w szpitalu.. Cóż, chciałbym się z nim nie zgodzić...ale coś w tym jest. Od jakiegoś czasu mam już wakacje:))) Sesja zakończona, a teraz, już ostatnie dni praktyk. Tak, wiem, dłuuuugo mnie tu nie było. Pomyślicie: pewnie po masakrycznych egzaminach leży teraz do góry brzuchem i nie chce mu się nawet palcem kiwnąć;)) Otóż nie. Mam wakacje, a ja, zamiast wylegiwać się na słoneczku, rozluźniony, zrelaksowany...biegam spięty całymi dniami, z przerażeniem patrząc na zegarek i licząc 'ile się tym razem spóźnię na kolejne spotkanie?'.. Skąd ten pośpiech? Skąd to spięcie? Ano pan doktor ma rację. Chyba gdzieś w tym całym swoim studiowaniu zatraciłem zdolność do gospodarowania swoim wolnym czasem. Trochę nieudolnie staram się nadrobić wszystkie zaległe spotkania ze znajomymi, które od jakiegoś już czasu odraczałem na 'po sesji'.. I teraz mam, biegam z miejsca na miejsce, ze spotkania na spotkanie, z imprezy na imprezę.. I ciągle nie mam na coś czasu...
A prawda jest taka, że tego straconego czasu już nie da się nadrobić..ale próbować zawsze można;)

Ale dość użalania się nad sobą..do rzeczy.. Tym razem wracam do Was wraz z bułeczkami, które Majanka wybrała do lipcowej edycji Weekendowej Piekarni, z pokaźnych zasobów Liski. Wracam z bułeczkami, niezwykle puszystymi, delikatnie cytrynowymi, słonecznie żółtymi.. Muszę przyznać, że szczególnie ujął mnie ich piękny kolor (wynikający zapewne z użycia prawdziwych, wiejskich jaj), oraz genialny zapach unoszący się w domu podczas ich pieczenia..

Od siebie dodałem jedynie kilka malin dodanych do środka kilku bułeczek, dla pełniejszego smaku, większej wilgotności...i ślicznego wyglądu;))

Dziś tylko tyle.. Biegnę nadrobić zaległości u Was, na Waszych blogach.. Troszkę się tego uzbierało...
Pozdrawiam serdecznie...i obiecuję, że z następnym wpisem nie będę się już tak ociągać;)))

Majanko, dziękuję za wybranie tego smakowitego przepisu...

BUŁECZKI DELIKATNIE CYTRYNOWE WP #81



Ciasto:
* 300 g mąki (użyłem ok. 310g)
* 6 g drożdży świeżych (lub 1 łyżeczka drożdży instant)
* 100 ml mleka
* 60 g cukru
* 60 g rozpuszczonego i ostudzonego masła
* 2 jajka
* skórka starta z 1 cytryny
* 3/4 łyżeczki soli

Do posmarowania i posypania: 1 jajko, płatki migdałów

Ew. kilka malin do włożenia do środka bułeczek



Wykonanie:

Mąkę przesiać, zrobić w niej wgłębienie. Wkruszyć drożdże i rozpuścić je w części mleka wymieszanego z 1 łyżeczką cukru. Pozostawić na 5 minut.
Po wyrośnięciu zaczynu dodać resztę składników, mleko wlewać stopniowo. Wyrabiać ok. 10 min, aby uzyskać miękkie, elastyczne ciasto.
Pozostawić do podwojenia objętości na 2-2,5 h.

Wyrośnięte ciasto położyć na blacie, delikatnie nacisnąć, by odgazować i podzielić na 9 części. Z każdej uformować bułeczkę (niektóre nadziałem malinami) i ułożyć je obok siebie w wysmarowanej masłem blaszce o średnicy 20 cm (użyłem tortownicy o średnicy 16 cm)
Przykryć folią spożywczą i odstawić do wyrastania (około 1,5 godziny).
Bułeczki posmarować jajkiem wymieszanym z łyżeczką wody, posypać płatkami migdałów.

Piekarnik nagrzać do 200 st C (piekłem w 180 st. C), wstawić wyrośnięte bułeczki i piec ok. 30 minut.
Ostudzić na kuchennej kratce.
Smacznego!


wtorek, 15 czerwca 2010

Łosoś w orzechowej skorupce na pieczonych szparagach


Sesja..wiadomo..nauka na okrągło.. Tylko jak sobie z nią poradzić??

Każdy z Was ma, tudzież miał, swoje własne, wypracowane metody przetrwania przez ten trudny okres.. Nieprawdaż??

Jedni piją hektolitry kawy, inni sięgają po colę, kolejni zaś, po energetyki. Niektórzy ratują się 'pewnymi' syropkami;) Część, w akcie rozpaczy, wkłada książki pod poduszkę licząc, że wiedza sama im wejdzie do głowy (przyznaję..też próbowałem;) i tak jak w liceum metoda się sprawdzała, tak pierwsza i ostatnia zarazem 'studencka' próba wpakowania pod poduszkę tysiąc-stronicowego podręcznika od patomorfologii skończyła się kilkugodzinnym problemem z zaśnięciem...i przeraźliwym bólem karku nazajutrz;))) Nie polecam:))

Niektóre osoby, z tego całego stresu, nie mogą nic przełknąć, inni, no właśnie, inni obżerają się na potęgę...w tym ja:)))

Zaakceptowałem już fakt, że każda sesja kończy się dla mnie koniecznością wygrzebania z dna szafy 'luźniejszych' spodni.. Ale cóż.. Jedzenie.. To właśnie mój sposób na przetrwanie sesji..
Począwszy od gorzkiej, 70% czekolady, której tabliczkę zjadam obowiązkowo każdego dnia, na pochłanianiu, wręcz kilogramami, orzechów wszelakich. Czy to działa? Nie wiem.. Niby tak;) Ja w każdym razie, jak na razie, wszystkie moje egzaminy zdaję bez najmniejszego problemu, więc szkodzić, nie szkodzi;))

Choć przyznaję, w akcie desperacji łatwo wpadam w przesadę.. Jak na przykład na chwilę przed zeszłorocznym egzaminem z biochemii.. Ogarnął mnie taki paniczny strach, poczucie takiej pustki w głowie, że musiałem, po prostu musiał się 'docukrzyć';) Szybka wizyta w bufecie po Snickersa... W mgnieniu oka nie było już po nim śladu.. Następny baton.. Ciągle mało.. Kupiłem kolejnego...
Koniec końców wpakowałem w siebie, w ciągu 10 minut:
3 Snickersy,
Corny (bo Snickersy się skończyły),
i 3 drożdżówki...

Możecie chyba sobie wyobrazić co działo się później;) Przez pierwszą połowę egzaminu, zamiast rozrysowywać te wszystkie durne szklaki biochemiczne, myślałem tylko: 'zaraz zwymiotuję', po czym, przez drugą połowę egzaminu, zamiast w końcu zacząć rysować te durne szlaki, myślałem tylko: 'zaraz zasnę';)))
Na szczęście, mimo tych mało komfortowych warunków, i przez biochemię udało mi się przebrnąć..i to z bardzo dobrym wynikiem;)))

Dlatego zamiast namawiać Was na wpychanie w siebie tych pustych kalorii, proponuję Wam, bynajmniej nie tylko na okres 'wzmożonego wysiłku umysłowego', coś szybkiego, pysznego i mega zdrowego..

Bo czyż znacie lepsze paliwo dla mózgu, od ryb i orzechów??

Miękkie, delikatne, soczyste mięso łososia, otulone chrupką, orzechową skorupką.. A całość podana na pieczonych, zielonych szparagach... Po prostu: niebo w gębie.. Gorąco polecam..



ŁOSOŚ W ORZECHOWEJ SKORUPCE
(na podstawie tego przepisu)

*150g orzechów włoskich
*2 łyżki okruchów z chleba
*2 łyżki skórki z cytryny
*1 łyżka oliwy z oliwek
*1 łyżka posiekanego koperku
*musztarda Dijon
*sól, pieprz
*filet z łososia ze skórą (u mnie ok 2kg)
*sok z cytryny

Orzechy wrzucić do miksera. Lekko rozdrobnić. Dodać okruchy, skórkę cytrynową, oliwę, koperek. Miksować sekundę, dwie, do połączenia składników. Doprawić solą i pieprzem. Odstawić.

Filet z łososia pociąć na porcje i włożyć, skórą do dołu, do naczynia do zapiekania. Posmarować grubą warstwą musztardy.

Orzechową posypkę ułożyć na rybie, delikatnie wciskając w warstwę musztardy. Przykryć folią i włożyć na co najmniej 2 godz. do lodówki.

Piec przez 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do 175stC.

Przed zjedzeniem obficie skropić sokiem z cytryny.




PIECZONE SZPARAGI

*zielone szparagi
*oliwa z oliwek (u mnie z dodatkiem kilku kropli oleju z orzechów włoskich)
*szczypta soli

Piekarnik rozgrzać do 200st C. Szparagi dokładnie umyć, odciąć końcówki łodyg, delikatnie skropić oliwą. Ułożyć na blaszce.

Piec 15-20 minut, po czym delikatnie oprószyć solą.



PS: Farmakologia do przodu:)) Mimo że, nie pytali nawet o mój 'ulubiony' betanechol;)) Teraz już tylko muszę uporać się z mikrobami...i wreszcie tak upragnione wakacje:)))))

sobota, 5 czerwca 2010

Skubaniec, 10 zdjęcie...i bełkot przepracowanego studenta;p

Bo to wszystko nie tak miało być..
Nie miało mnie być teraz w domu..
Nie miało tu być skubańca..
No i, nie miało być mi tak źle;(



Wiem, brzmi to wszystko jak jeden wielki bełkot, ale jakoś ostatnio nie potrafię się ogarnąć;) Od nadmiaru nauki jestem jakiś taki nieobecny..zarówno tu, w wirtualnym świecie, jaki i, co gorsze, w tym rzeczywistym.

Ale po kolei..

Długi weekend zapowiadał się świetnie.. Piękna pogoda, wypad całą rodziną za miasto, tak upragniona chwila relaksu. I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie...farmakologia... I ogromniaste zaliczenie, czające się na mnie w środę po tym weekendzie, na które kompletnie nic nie umiałem (heh tak to już jest jak przez cały semestr nie otworzyło się ani razu podręcznika://) Nie była to łatwa decyzja..ale jaka odpowiedzialna: postanowiłem: zostaję w domu, odbiję to sobie za trzy tygodnie, po sesji..

Żeby jednak osłodzić sobie troszkę ten niewdzięczny czas, postanowiłem upiec coś pysznego, tylko dla mnie:D Wybór był oczywisty: sernik!! Dlatego też, w środę, zaraz po powrocie z zajęć, wygrzebałem ze spiżarni małą tortownicę i zabrałem się do pracy. Nazajutrz, w Boże Ciało, gdy tylko rodzice z siostrą wyjechali, postanowiłem skosztować moje ciacho. Porzuciłem opasłe tomiska z farmy i udałem się do kuchni. I już chciałem ukroić sobie kawałeczek, kiedy w ostatniej chwili, wyrywając się z jakiegoś otępienia uświadomiłem sobie: Zdjęcia!!
Ogarnąłem trochę okolicę 'planu zdjęciowego', przełożyłem sernik na paterę, i właśnie go przenosiłem, kiedy...no cóż..tylko proszę Was, nie śmiejcie się ze mnie;), ni stąd ni zowąd, z przerażeniem zdałem sobie sprawę, iż...zapomniałem jakże 'istotnych' wskazań do stosowania betanecholu (taaa, jednego z leków) i ogarnął mnie taki irracjonalny strach...że z tego wszystkiego, sernik wylądował na podłodze, razem z paterą, która roztrzaskała się w pył. A wraz z nią moje marzenia o pysznym, kremowym kawałeczku ciasta.. Eh jak jest już źle, to nie da rady, musi być jeszcze gorzej..

I tak zostałem bez sernika;(( Za to teraz, na kolokwium, nie zagnie mnie już żadne pytanie z betanecholu;)))

Byłem zły, bardzo zły. Chciałem coś słodkiego.. Co było robić? Musiałem coś upiec. Tylko co? Maślankowe z truskawkami? Wszystkie truskawki już zjadłem.. Muffiny z rabarbarem? Eee, skończył się.. Brownies? Nie mam tyle czekolady.. Do każdego ciasta czegoś mi brakowało, a sklepy pozamykane;((

Skubaniec?!? Gdzieś tam ostał się chyba jeszcze słoik maminego wiśniowego dżemu..będzie idealny!!

I oto jest. Skubaniec. A raczej był, gdyż w swoim rozgoryczeniu, sam nie wiem jak, w mgnieniu oka, opróżniłem całą blaszkę;p

I jest mi lepiej. A raczej było.. Teraz znowu czeka mnie kolejny dzień z farmakologią, tym razem, już bez ciasta:(((



SKUBANIEC

(przepis za Komarką)

*200 g masła,
*4 jajka,
*3 szklanki mąki,
*1,5 łyżeczki proszku do pieczenia,
*1 szklanka i 2 łyżki miałkiego cukru,
*szczypta soli,
*2 łyżki kakao,
*słoik gęstego dżemu (najlepiej kwaskowatego)

Zimne masło posiekać z mąką, proszkiem do pieczenia, 2 łyżkami cukru, szczyptą soli i 4 żółtkami. Szybko zagnieść ciasto. Podzielić je na 3 części i jedną zagnieść z kakao. Uformować 3 kule i zostawić w lodówce na około godzinę.
Białka utrzeć ze szklaną cukru na sztywną pianę. Schłodzone ciasto białe starkować na dno tortownicy i posmarować grubą warstwą dżemu. Kakaową część ciasta starkować na dżem i ułożyć na niej pianę z białek. Na wierzch starkować ostatnią białą część ciasta. Piec około 40 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (najlepiej z termoobiegiem, aby ładnie wysuszyć bezę).



No i 10 zdjęcie.. Myniolinka zaprosiła mnie do udziału w zabawie, polegającej na pokazaniu 10 zdjęcia w 10 folderze. Jako że zdjęcia mam na dwóch komputerach, w każdym na kilku różnych dyskach, dalej, w kilku różnych folderach, wybór tego 10 był trochę kłopotliwy. Gdy jednak udało mi się znaleźć 'tę' fotkę, okazało się, że jest to...zdjęcie preparatu histologicznego jelita grubego, które raczej niezbyt pasuje na tego bloga;))
Dlatego postanowiłem trochę nagiąć zasady, i wrzucam 10 zdjęcie, z 10 folderu ale z folderu 'wakacje'..



Patrząc na to zdjęcie, jakoś od razu poprawił mi się humor..

Heh udanego weekendu Wam życzę!!!

Ja tymczasem, wracam do książek;((((((

niedziela, 23 maja 2010

Brioszki czekoladowe z kremem waniliowym WP#74


Już od dłuższego czasu przyglądam się zmaganiom w Weekendowej Piekarni.. Nigdy jednak nie załapałem się na wspólne pieczenie, a to z braku czasu, a to z powodu innych, wcześniej zaplanowanych wypieków..

Jednak, gdy tylko zobaczyłem przepis wybrany przez Viridiankę, na tę edycję WP, nie mogłem się powstrzymać, musiałem upiec te pyszne brioszki. Wszak Viri wybrała dobrze mi znany przepis, i tak baaardzo przeze mnie lubiany;)) Jeszcze tego samego dnia pobiegłem do sklepu po wszystkie niezbędne składniki, a w piątek, zaraz po powrocie z zajęć, zabrałem się, za robienie ciasta, aby móc cieszyć się smakiem tych fantastycznych, maślanych bułeczek, podczas sobotniego śniadania.

Kto robił już te drożdżówki, wie zapewne, że praca z tym ciastem do najłatwiejszych nie należy.. Wgnieść taką ilość masła nie jest prostą sprawą..za to jaką relaksującą;)




Wczorajszy poranek, w pełni wynagrodził mi jednak trudy związane z wyrabianiem ciasta. Gdy osłaniając żaluzje, oślepiło mnie 'wściekle' świecące słońce na bezchmurnym niebie, od razu poczułem takiego kopa, że już dwie godziny później siedziałem na ogródku zajadając się pysznymi drożdżówkami.
Czy możecie wyobrazić sobie lepsze rozpoczęcie dnia, niż cieplutkie, słodkie briosze, jedzone na trawce, w gorący, słoneczny poranek?? Bo ja nie...tym bardziej teraz, widząc za oknem szare, zachmurzone niebo i liście drzew uginające się od ciężaru kropel wody...

Viri, dzięki wielkie za wybór tych pysznych bułeczek..dzięki nim, i otaczającej aurze miałem wczoraj wspaniałe, iście wiosenne śniadanko;)))

(przepis za Gospodynią tej edycji WP)



UWAGA: Ciasto i krem przygotowujemy w dzień poprzedzający pieczenie, ciasto musi spędzić w lodówce 12 godzin.

przepis podaję za Asią z Kwestii Smaku, z moimi drobnymi zmianami w nawiasach

BRIOSZKI CZEKOLADOWE Z KREMEM WANILIOWYM


składniki na 24 małe lub 16 większych sztuk

ciasto:

* 2 łyżeczki suchych drożdży instant
* 2 łyżki ciepłej wody
* 500 g mąki
* 50 g cukru
* 1 i 1/2 łyżeczki soli (ja dałam 1 łyżeczkę)
* 5 jajek
* 350 g niesolonego masła, bardzo miękkiego (ja swoje zmiększam pozostawiając przez noc w temp. pokojowej, dobrej jakości masło nie jest jednak na tyle miękkie nawet po tym czasie, więc warto potem przez 10-20sek ocieplić je w mikrofali - ale nie rozpuszczać!)

krem Pâtissière:

* 250 ml mleka
* 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
* 3 żółtka
* 50 g cukru (polecam użyć cukru z prawdziwą wanilią)
* 2 łyżki mąki ziemniaczanej (polecam zwiększyć ilość do 3-4, by krem był gęstszy i nie wypływał podczas rośnięcia oraz pieczenia bułeczek)

dodatkowo:

* 120 g posiekanej ciemnej czekolady deserowej
* 1 roztrzepane jajko z łyżką mleka na glazurę

Ciasto: Drożdże wymieszać z ciepłą wodą i odstawić na 10 - 15 minut (po tym czasie drożdże powinny się spienić, jeśli nic się nie dzieje, należy powtórzyć z innymi drożdżami). Do dużej miski przesiać mąkę, dodać rozpuszczone w wodzie drożdże, cukier, sól i 3 jajka. Składniki wymieszać drewnianą łyżką. Stopniowo dodawać pozostałe 2 jajka, wyrabiając ciasto ręką. Wyrabiać przez około 10 minut aż ciasto będzie gładkie i elastyczne. Można też wyrabiać mikserem, specjalnym hakiem do ciasta drożdżowego, początkowo na wolnych obrotach, później zwiększyć do średnich.
Stopniowo dodawać masło, po dwie łyżki, mieszając lub miksując. Szybko dodawać kolejne 2 łyżki masła, jak tylko poprzednie zmiesza się z ciastem. Miskę przykryć przeźroczystą folią i odstawić w ciepłe miejsce bez przeciągów, do czasu aż podwoi swoją objętość, na około 1 i 1/2 do 2 godzin. Uderzyć pięścią w ciasto, ponownie przykryć i wstawić do lodówki na noc.


Krem: Zagotować mleko w rondlu. W plastikowej misce ubić mikserem żółtka z cukrem, następnie zmiksować z mąką ziemniaczaną. Stopniowo dolewać gorące mleko, ciągle miksując. Przelać do rondla i zagotować. Gotować na średnim ogniu przez około 2 minuty lub dłużej, ciągle miksując. Zdjąć z ognia, wymieszać z ekstraktem z wanilii i przelać do czystej miski. Przykryć i schłodzić w lodówce.


Ciasto rozwałkować na lekko posypanej mąką powierzchni, na prostokąt o wymiarach około 30 x 45 cm, cienki na 1/2 cm. Rozsmarować zimny krem na powierzchni ciasta, posypać kawałeczkami czekolady. Złożyć krótsze boki ciasta do środka, tak aby spotkały się pośrodku, przekroić ciasto w tym miejscu na dwie części. Każdą połówkę pokroić w poprzek na 12 pasków (lub 8). Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, w odległości 2 cm od siebie. Luźno przykryć folią i odstawić do wyrośnięcia na około 1 i 1/2 godziny.
Piekarnik nagrzać do 190 stopni. Wierzch ciasta posmarować lekko roztrzepanym jajkiem. Piec na złoty kolor przez około 15 - 20 minut. Studzić na blasze ustawionej na metalowej kratce.

Related Posts with Thumbnails