Pokazywanie postów oznaczonych etykietą orzechy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą orzechy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 16 stycznia 2011

Piernik z guinnessem Nigelli...



...bo czasem już tak jest... Marzysz o tym, czekasz niecierpliwie, przygotowujesz się..dniami, miesiącami, nawet latami...

Jedna chwila...
Jedna decyzja niezależna od Ciebie i wszystko się wali...

Próbujesz działać, ratować swoje marzenia...bezskutecznie...

Smutek, żal, zawiedzenie...



Ciacho, mimo że na dłuższą metę nieskuteczne, choć na chwilę pozwala oderwać się, uśmiechnąć, zapomnieć..



Miękki, aromatyczny, przełożony własnymi powidłami, oblany gruuubą warstwą czekolady... Do tego..ekspresowy...

PIERNIK Z GUINNESSEM
(za "Kuchnia" Nigella Lawson)

*150 g masła plus trochę do natłuszczenia foremki
*300 g golden syrup (połowę zastąpiłem miodem)
*200 g cukru trzcinowego muscovado
*250 ml piwa Guinness
*2 łyżeczki mielonego imbiru
*2 łyżeczki mielonego cynamonu
*1/4 łyżeczki mielonych goździków
*300 g mąki pszennej
*2 łyżeczki sody oczyszczonej
*300 ml kwaśnej śmietany
*2 jajka
*(od siebie dodałem 2 łyżki posiekanej kandyzowanej skórki pomarańczowej, czubatą łyżkę kakao + dodatkowe 2 łyżki miodu)

kwadratowa foremka o boku 23cm

Rozgrzej piekarnik do 170stC. Kwadratową foremkę wyłóż folią aluminiową i wysmaruj masłem.
Włóż masło, cukier, (kakao), imbir, cynamon i mielone goździki do rondla, wlej do niego syrop i guinnessa i roztop wszystko na małym ogniu na jednolitą masę.

Zdejmij rondel z ognia i wmieszaj sodę oraz mąkę.

Wymieszaj kwaśną śmietanę z jajkami, dodaj do masy, utrzyj na gładkie ciasto. (Wmieszaj skórkę).

Przelej do przygotowanej foremki i piecz przez 45 minut. Odstaw do ostygnięcia.

(Ciasto upiekłem w większej formie, po ostygnięciu wyciąłem okrągłe mini-blaty, przełożyłem powidłami śliwkowymi, i pokryłem gruuubą warstwą czekolady stopionej z odrobiną śmietanki. Całość posypałem kandyzowaną skórką pomarańczową i suszoną żurawiną)

piątek, 31 grudnia 2010

Nasierowska i Gessler, czyli prawdziwy makowiec...


Pomyślicie: "zwariował! Makowiec na sylwestra??".. Ba, dla niektórych nawet makowiec na Boże narodzenie jest czymś egzotycznym, nieznanym. U mnie w domu jednak, od kiedy tylko pamiętam, strucla z makiem gościła na stole i w Wielkanoc, i na Boże Narodzenie, i w sylwestra. Z myślą o ostatnim dniu roku, podczas przedświątecznych wypieków, specjalnie pieczemy więcej makowców, mrozimy, a gdy nadejdzie TEN dzień, jak dziś, po prostu go wyciągamy i możemy ponownie cieszyć się cudownym smakiem krucho-drożdżowego ciasta, skrywającego we wnętrzu wilgotną, pełną bakalii masę makową.

Kiedyś makowce były domeną mojej babci, potem pałeczkę przejęła mama. Do dziś pamiętam, jak wraz z babcią mieliliśmy mak, duuuużo maku, gdyż znaczną jego część wyjadałem wprost z miski, ot zmielony mak, a później, po dodaniu miodu i bakalii...wyjadałem go jeszcze więcej;))
Minęło parę lat, makowce zaczęła robić mama, maszynka do mielenia poszła w odstawkę. W domu zapanowała era 'masy makowej w puszce'. Wiadomo, smak już nie ten.. Choć muszę przyznać, wiodący producenci tych mas, w ciągu ostatnich lat, zrobili wielkie postępy. Ich początki nie były zachęcające, otwarta puszka 'na kilometr waliła strasznie intensywnym i wybitnie syntetycznym aromatem migdałowym', coś strasznego! Dziś jest inaczej, tegoroczne puszki był nawet całkiem całkiem..

Jasne jest jednak, że nawet najlepsza masa makowa z puszki nie ma się co równać z prawdziwą, pachnącą naturalną wanilią, własnoręcznie robioną, tą domową. Dlatego w tym roku postanowiłem 'zaszaleć';) Poza struclami mojej mamy, z pieca wyszły też dwie śliczne, równiutkie strucle mojego autorstwa:))

Z wyborem nadzienia nie miałem najmniejszych wątpliwości - wszak na mikołaja, Magda Gessler, na swoim facebookowym profilu podała przepis na masę makową swojej babci Ireny. Ja, wraz ze swoją fascynacją p. Magdą, nie mogłem nie spróbować tej masy. Co prawda, jak to zwykle bywa z jej przepisami, zapomniała dodać, kiedy dorzucić niektóre składniki, dlatego upchnąłem je według własnego uznania;)
Z ciastem też nie miałem większych dylematów..21 stron komentarzy, wychwalających przepis Zofii Nasierowskiej (podany na cin cinie) zrobił na mnie wrażenie...tak jak i gotowe ciasto zresztą.

Efekt przeszedł moje oczekiwania. Pyszne, miłe w obsłudze ciasto, aromatyczna, pełna bakalii, zyskująca z każdym dniem masa makowa. Genialne połączenie.

(Robiąc ciasto z całej porcji i masę makową z połowy, wyszły mi dwie długaśne strucle)



Moi drodzy,
życzę Wam udanej zabawy sylwestrowej, oraz szczęśliwego Nowego Roku, pełnego niezapomnianych chwil, spełnionych marzeń i samych pysznych, 'prawdziwych' smaków:)))


MAKOWIEC


Ciasto z przepisu na makowiec wg Zofii Nasierowskiej (za Joanną z cin cin)

*50 dag mąki tortowej
*6 dag drożdży (ja daję 5 dag)
*10 dag cukru - pudru
*1/2 szklanki kwaśnej, gęstej śmietany
*20 dag masła
*1 jajko
*3 żółtka
*otarta skórka z cytryny
*1/2 utłuczonej laski wanilii
*szczypta soli

Mąkę przesiać na stolnicę. Drożdże rozetrzeć z 2 łyżkami cukru -pudru, wymieszać ze śmietaną. Do mąki dodać resztę cukru, masło, posiekaną wanilię, przesiekać. Dodać rozmącone jajko, żółtka i śmietanę. Szybko zagnieść niezbyt ścisłe ciasto. Podzielić je na 2 części. Każdą rozwałkować na prostokąt, nałożyć masę makową i zwinąć.
Pergamin wysmarować masłem. Zwinięte strucle przenieść na pergamin i włożyć do podłużnych blaszek. Wstawić do piekarnika (120 stopni) nie domykając drzwiczek (zapomniałem uchylić, a i tak wszystko było ok). Jak podrosną (25 -30 min.) zwiększyć płomień do 180 stopni, zamknąć piekarnik i piec jeszcze 30 minut.



Przepis na masę makową podany przez Magdę Gessler
(w nawiasach moje adnotacje; cyt. za autorką)

*pół kilo niestęchłego i nie tureckiego maku. Niebieskiego polskiego maku
*litr mleka tłustego
*laska wanilii
*200 gr drobnych blond rodzynek
*50 gr rumu
*szklankę czarnej zaparzonej herbaty
*kieliszek amaretto
*pipetką odmierzona kropla zapachu migdałowego. Dozwolone do 2 kropli - nigdy więcej!
*Skórki smażonej pomarańczowej pełen kubek
*200 gr orzechów włoskich nie zjełczałych
*200 gr migdałów lekko zrumienionych, obranych
*skórka 4 cytryn umytych i otartych na najcieńszej tarce
*kogiel-mogiel z 6 żółtek - cukru szklanka
*6 białek na końcu ubitych z odrobiną soli
*Kostka masła
*szklanka miodu lipowego lub wrzosowego

Parzymy mak w mleku, czyli do wrzącego mleka wsypujemy cały mak. Dodajemy laskę wanilii przekrojona na pół wzdłuż. W tym czasie rodzynki wrzucamy do wrzącej herbaty z rumem, aby były miękkie i otwarte.

Kiedy mak będzie rozcierał się w palcach, wylewamy go na drobne sito.
Na patelni rozpuszczamy masło, aż do momentu, kiedy zacznie pachnieć orzeszkiem laskowym, wrzucamy na wielką patelnię zmielony (3 krotnie - cienkie sito) mak. Dodajemy wszystkie bakalie, skórki i miód (w tym momencie dodałem też aromat migdałowy - 1 kroplę!;). Rodzynki odsączamy z herbaty. Prażymy wszystko, aż zacznie pachnieć. Robimy kogiel-mogiel na puch i kiedy mak odstawiony z ognia ostygnie i będzie letni dodajemy kogiel-mogiel. Mieszamy dokładnie...

Ubijamy białka na sztywno i też dodajemy do całej masy makowej. (Na koniec wlałem 50ml amaretto). Już jest gotowy mak do makowca. Ma być rzadki - jak gęsta śmietana.

środa, 22 grudnia 2010

Wracam...z ciasteczkami...


Gosh! Wolę nie patrzeć na datę poprzedniego posta..i tak wiem, że było to straaaasznie dawno temu.. Co się działo przez ten czas?? Gdzie byłem?? Co robiłem??
Tak!! Zgadliście...uczyłem się;p Życie.. Ale nie myślcie, że całymi dniami siedziałem nad książkami, co to to nie! Gdyż w tym czasie to i do Gdańska wpadłem na weekend (na koncert Lady Gagi:))) i do Katowic zajechałem na chwilę (po spodnie w moim rozmiarze, niedostępnym w Poznaniu;)
W kuchni też wiele czasu spędziłem, wszak ze cztery 'wigilie' już zaliczyłem (z moimi wypiekami ma się rozumieć;), jak i wielu znajomym do prezentu dorzuciłem słodki upominek. Trufelki, ciasteczka, pierniczki, krówki... Wszystko co można zapakować, i dzielić się z bliskimi:))



Ale cóż, zajęcia się skończyły, toż i jestem z powrotem z Wami. I na pierwszy ogień idą...kruchusieńkie, bardzo maślane, rozpływające się wręcz w ustach, przepyszne Cranberry Noel... Gdy je pierwszy raz zobaczyłem u Bei, a było to z dobre kilkanaście miesięcy temu, od razu się w nich zakochałem, od razu zapragnąłem je zrobić. Coś mnie jednak plany pokrzyżowało...i po ponad rocznym 'leżakowaniu' wreszcie są... Przyznaję..żałuję każdego dnia zwłoki.. Gdy pomyślę, że mogłem się nimi zajadać już w zeszłoroczne święta..
Ale zrobiłem je teraz, i strasznie się z tego cieszę. Znajomi, dość licznie obdarowani tymi ciachami, też byli zachwyceni! Polecam z całego serca!!



CRANBERRY NOEL
(przepis cytuję za Beą)

175 g masła
75 g cukru pudru
1 łyżeczka cukru waniliowego
szczypta soli
1 łyżka mleka
250 g mąki
30 g posiekanych pistacji
40 g suszonej żurawiny

+ ewentualnie 1 białko oraz 50 g drobno posiekanych pistacji do obtoczenia ciasteczek

Masło utrzeć w misie, dodać cukier puder, sól, mleko i utrzeć do białości; dodać pistacje i pokrojoną na mniejsze kawałki żurawinę, następnie dodać mąkę i dobrze wszystko wymieszać. Podzielić ciasto na dwie części i z każdej uformować wałeczek o średnicy ok. 4 cm. Można posmarować ciasto białkiem po czym obtoczyć wałeczki w drobno posiekanych pistacjach (nie obtaczałem). Zawinąć w folię i umieścić w zamrażalniku na ok. 20-30 minut. Następnie pokroić na 5-7 mm. ‘plasterki’. Układać na blasze wyłożonej papierem (niezbyt blisko siebie) i piec ok. 10-12 minut w temp. 200°. Wystudzić na kratce i przechowywać w hermetycznym pudełku.

Smacznego!




Ciasteczka dorzucam do akcji Cudawianki:))

piątek, 12 listopada 2010

Makaron z musem dyniowym i kozim serem


No i zaczęło się.. Najwidoczniej wykładowcy uznali, że po luźniejszym październiku (luźniejszym, jak na standardy medycyny;)), czas wziąć się wreszcie ostro za studentów.. I mam..zajęcia na uczelni od rana do wieczora, non stop jakieś koła, zaliczenia, na które kiedyś też trzeba się uczyć, praca w kołach naukowych, a do tego kurs duńskiego, angielski, siłownia.. uff.. no i jeszcze chciałoby się czasem wysupłać chwilę dla znajomych, czy chociażby dla samego siebie.. A kiedy tu niby gotować??? Kiedy piec???

Czasu brak:(((

Dlatego muszę się do czegoś przyznać...bardzo mi wstyd z tego powodu...ale... Doszło do tego, że musiałem czmychnąć z zajęć...żeby przygotować ciasto na jakże rozsławiony piernik staropolski;p Hehe mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał powiedzieć pacjentowi "Wie pan co, niestety nie potrafię Panu pomóc. Gdy prezentowano pańską chorobę...ja robiłem piernik;p"

Dziś jednak nie o pierniku, a o makaronie. I to jakim!! Przepysznym!! Z dynią!! (wszak u mnie sezon ciągle trwa) z kozim serem!! i z mascarpone!!

Tak z kozim! On też idealnie komponuje się z dynią! Tak jak zresztą: ricotta (w lasagne), pecorino (w risotcie), czy gorgonzola (w sałatce;)))

Tyle dobrego na talerzu... A do tego, poza czasem potrzebnym na upieczenie dyni (który można świetnie wykorzystać na powtórkę np. raków płuc; sprawdziłem;)), całość robi się błyskawicznie.

A efekt? Absolutnie przepyszny!!!



MAKARON Z MUSEM DYNIOWYM I KOZIM SEREM
(przepis własny)

*160g makaronu (najlepszy będzie domowy, tagliatelle z tego przepisu, choć i z rigatoni jest pyszny;))

Mus dyniowy:
*500g dyni
*2 szalotki
*oliwa z oliwek
*sól
*pieprz
*suszona szałwia

*1 łyżka serka mascarpone
*1 łyżka serka koziego (twarogowego)
*2 łyżki wody z gotowania makaronu

Wykończenie:
*garstka podprażonych orzechów włoskich
*natka pietruszki
*kilka kawałków koziego serka

Dynię pokroić w 1,5cm kostkę, wrzucić na blaszkę razem z szalotkami. Doprawić solą, pieprzem, szałwią, skropić oliwą z oliwek, wymieszać. Piec ok 25-30 minut w temp. 200stC.

Ugotować makaron.

Do miksera wrzucić ok połowę, upieczonych dyniowych kostek oraz szalotki. Dodać mascarpone, kozi ser, 2 łyżki wody z gotowania makaronu. Zmiksować.

Makaron wymieszać z musem dyniowym, posypać pozostałymi kostkami dyni, orzeszkami. Dodać trochę koziego sera, udekorować natką pietruszki.

niedziela, 31 października 2010

Risotto z dynią



Uff.. Zdążyłem.. Co prawda w ostatniej chwili, ale udało mi się jeszcze załapać na Festiwal dyni organizowany przez Beę. I to załapać z nie byle czym, a z przepysznym, niezwykle aksamitnym i kremowym risotto z dynią. Lekko słodkie, z delikatną waniliową nutą..po prostu genialne.

Nie oznacza to jednak, że wraz z końcem Festiwalu, kończę swą przygodę z dynią! Co to, to nie! Wszak mam jeszcze mnóstwo pomysłów, wypróbowanych, i tych do wypróbowania w najbliższym czasie, że dynia jeszcze nie powiedziała na blogu ostatniego słowa;)))



RISOTTO Z DYNIĄ
(na podstawie tego przepisu)

Puree dyniowe:
*350g dyni, obranej, pokrojonej w kostkę
*25g masła
*ziarenka z jednej laski wanilii
*sól

Rozgrzać masło w rondelku. Wrzucić dynię, dusić na średnim ogniu przez ok 15 minut.
Zmiksować. Dodać ziarenka wanilii i sól, wymieszać.

Risotto:
* 3 łyżki oliwy z oliwek + 2 łyżki masła
* 2 szalotki, pokrojone w drobną kosteczkę
* 150 gram ryżu do risotto
* 500 ml bulionu warzywnego
* 3 łyżki świeżo startego sera Pecorino
* 2 łyżki mascarpone
* puree dyniowe
* 2 łyżki masła
* sól, pieprz
* pecorino + orzechy włoskie (do podania)



1. Rozgrzać w garnku oliwę i masło, dodać posiekaną szalotkę. Dusić ok 5 min na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu
2. Dodać ryż i dokładnie wymieszać, tak żeby wszystkie ziarenka pokryły się tłuszczem. Smażyć aż ryż się zeszkli, ok 1 minuty
3. Wlać 0.5 szklanki gorącego bulionu, mieszać, aż ryż wchłonie cały płyn. Dodać następne 0.5 szklanki bulionu, ponownie mieszać, aż ryż wchłonie płyn. Czynność powtarzać, aż skończy się bulion
4. Wmieszać Pecorino, mascarpone, puree z dyni
5. Dodać 2 łyżki masła, sól, pieprz, wymieszać.
6. Wyłożyć na talerze. Posypać wiórkami Pecorino i podprażonymi orzechami włoskimi



poniedziałek, 25 października 2010

Sałatka z ciepłą, pieczoną dynią i gorgonzolą



Festiwal dyni w pełni... Zatem i u mnie gości ona ponownie.. Dziś jednak krótko, bez wstępu, bom zabiegany jest strasznie... Cały dzień latam tylko z klinik na ćwiczenia, z ćwiczeń na wykłady, z wykładów na siłownie.. Miotam się z jednego końca miasta na drugi, i z powrotem.. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że perspektyw na obiad w dniu dzisiejszym BRAK:(( Bo jak tu wpaść gdzieś na ciepły posiłek, gdy najdłuższa przerwa trwa tylko 30 minut, a sam tramwaj ze szpitala do drugiego szpitala jedzie ponad 20!?

W każdym razie, korzystając z luźniejszej chwili na nudnym wykładzie, postanowiłem podzielić się z Wami moim niedzielnym obiadem.. Przepyszną sałatką, która choć banalna i prosta...znika w trymiga...

Pamiętacie jeszcze fenomenalną sałatkę z grillowanymi brzoskwiniami i miętowym serem feta? Sałatkę pełną kontrastów, które w pyszny sposób wzajemnie się przenikały?? Słony-słodki, ciepły-zimny, twardy-miękki, chrupki-mazisty...??

Ta ma bardzo podobny charakter.. i jest wręcz OBŁĘDNA!!!



SAŁATKA Z CIEPŁĄ, PIECZONĄ DYNIĄ I GORGONZOLĄ

(na podstawie tego przepisu)

* 300g dyni, obranej, pokrojonej w 2.5 cm kostkę
* 100g ruccoli
* 100g gorgonzoli
* 40g suszonej żurawiny
* 60g orzechów (mix orzechów włoskich i brazylijskich)

Sos:
* 1 szalotka
* 3 łyżeczki octu jabłkowego
* 50 ml oliwy z oliwek
* 1 łyżeczka musztardy dijon
* 1 łyżeczka syropu klonowego
* 1 łyżeczka soku z cytryny
* sól, pieprz


Sos: Szalotkę pokroić w drobniutką kosteczkę, przełożyć do miseczki. Dodać ocet, musztardę, sok z cytryny, wymieszać i odstawić na 10 minut. Po tym czasie, mieszając delikatnie trzepaczką, wlać powoli oliwę. Dodać syrop klonowy, sól i pieprz, wymieszać.

Sałatka: Nagrzać piekarnik do 200stC.

Pokrojoną dynię skropić oliwą z oliwek, posolić, popieprzyć. Dokładnie wymieszać. Przełożyć na blachę i piec ok 40 minut, aż do zrumienienia.

W tym czasie podprażyć orzechy na suchej patelni.

Przygotować talerze, wyłożyć umytą i osuszoną ruccolę. Pokruszyć na nią gorgonzolę, wyłożyć podprażone orzechy.

Pied minut przed końcem pieczenia dyni, do piekarnika dołożyć żurawinę.

Upieczoną dynię i ogrzaną żurawinę ułożyć na talerzach. Polać sosem. Podawać natychmiast.







Wielkie Święto Żurawiny

wtorek, 15 czerwca 2010

Łosoś w orzechowej skorupce na pieczonych szparagach


Sesja..wiadomo..nauka na okrągło.. Tylko jak sobie z nią poradzić??

Każdy z Was ma, tudzież miał, swoje własne, wypracowane metody przetrwania przez ten trudny okres.. Nieprawdaż??

Jedni piją hektolitry kawy, inni sięgają po colę, kolejni zaś, po energetyki. Niektórzy ratują się 'pewnymi' syropkami;) Część, w akcie rozpaczy, wkłada książki pod poduszkę licząc, że wiedza sama im wejdzie do głowy (przyznaję..też próbowałem;) i tak jak w liceum metoda się sprawdzała, tak pierwsza i ostatnia zarazem 'studencka' próba wpakowania pod poduszkę tysiąc-stronicowego podręcznika od patomorfologii skończyła się kilkugodzinnym problemem z zaśnięciem...i przeraźliwym bólem karku nazajutrz;))) Nie polecam:))

Niektóre osoby, z tego całego stresu, nie mogą nic przełknąć, inni, no właśnie, inni obżerają się na potęgę...w tym ja:)))

Zaakceptowałem już fakt, że każda sesja kończy się dla mnie koniecznością wygrzebania z dna szafy 'luźniejszych' spodni.. Ale cóż.. Jedzenie.. To właśnie mój sposób na przetrwanie sesji..
Począwszy od gorzkiej, 70% czekolady, której tabliczkę zjadam obowiązkowo każdego dnia, na pochłanianiu, wręcz kilogramami, orzechów wszelakich. Czy to działa? Nie wiem.. Niby tak;) Ja w każdym razie, jak na razie, wszystkie moje egzaminy zdaję bez najmniejszego problemu, więc szkodzić, nie szkodzi;))

Choć przyznaję, w akcie desperacji łatwo wpadam w przesadę.. Jak na przykład na chwilę przed zeszłorocznym egzaminem z biochemii.. Ogarnął mnie taki paniczny strach, poczucie takiej pustki w głowie, że musiałem, po prostu musiał się 'docukrzyć';) Szybka wizyta w bufecie po Snickersa... W mgnieniu oka nie było już po nim śladu.. Następny baton.. Ciągle mało.. Kupiłem kolejnego...
Koniec końców wpakowałem w siebie, w ciągu 10 minut:
3 Snickersy,
Corny (bo Snickersy się skończyły),
i 3 drożdżówki...

Możecie chyba sobie wyobrazić co działo się później;) Przez pierwszą połowę egzaminu, zamiast rozrysowywać te wszystkie durne szklaki biochemiczne, myślałem tylko: 'zaraz zwymiotuję', po czym, przez drugą połowę egzaminu, zamiast w końcu zacząć rysować te durne szlaki, myślałem tylko: 'zaraz zasnę';)))
Na szczęście, mimo tych mało komfortowych warunków, i przez biochemię udało mi się przebrnąć..i to z bardzo dobrym wynikiem;)))

Dlatego zamiast namawiać Was na wpychanie w siebie tych pustych kalorii, proponuję Wam, bynajmniej nie tylko na okres 'wzmożonego wysiłku umysłowego', coś szybkiego, pysznego i mega zdrowego..

Bo czyż znacie lepsze paliwo dla mózgu, od ryb i orzechów??

Miękkie, delikatne, soczyste mięso łososia, otulone chrupką, orzechową skorupką.. A całość podana na pieczonych, zielonych szparagach... Po prostu: niebo w gębie.. Gorąco polecam..



ŁOSOŚ W ORZECHOWEJ SKORUPCE
(na podstawie tego przepisu)

*150g orzechów włoskich
*2 łyżki okruchów z chleba
*2 łyżki skórki z cytryny
*1 łyżka oliwy z oliwek
*1 łyżka posiekanego koperku
*musztarda Dijon
*sól, pieprz
*filet z łososia ze skórą (u mnie ok 2kg)
*sok z cytryny

Orzechy wrzucić do miksera. Lekko rozdrobnić. Dodać okruchy, skórkę cytrynową, oliwę, koperek. Miksować sekundę, dwie, do połączenia składników. Doprawić solą i pieprzem. Odstawić.

Filet z łososia pociąć na porcje i włożyć, skórą do dołu, do naczynia do zapiekania. Posmarować grubą warstwą musztardy.

Orzechową posypkę ułożyć na rybie, delikatnie wciskając w warstwę musztardy. Przykryć folią i włożyć na co najmniej 2 godz. do lodówki.

Piec przez 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do 175stC.

Przed zjedzeniem obficie skropić sokiem z cytryny.




PIECZONE SZPARAGI

*zielone szparagi
*oliwa z oliwek (u mnie z dodatkiem kilku kropli oleju z orzechów włoskich)
*szczypta soli

Piekarnik rozgrzać do 200st C. Szparagi dokładnie umyć, odciąć końcówki łodyg, delikatnie skropić oliwą. Ułożyć na blaszce.

Piec 15-20 minut, po czym delikatnie oprószyć solą.



PS: Farmakologia do przodu:)) Mimo że, nie pytali nawet o mój 'ulubiony' betanechol;)) Teraz już tylko muszę uporać się z mikrobami...i wreszcie tak upragnione wakacje:)))))
Related Posts with Thumbnails