wtorek, 20 lipca 2010

Toż to znowu ja...i moje cytrynowe bułeczki z malinami.. WP#81



"Studenci medycyny tak mają..nigdy nie mają na nic czasu.
A jak już go mają...to i tak nie potrafią go wykorzystać"

Takie słowa usłyszałem ostatnio od jednego pana doktora podczas moich wakacyjnych praktyk w szpitalu.. Cóż, chciałbym się z nim nie zgodzić...ale coś w tym jest. Od jakiegoś czasu mam już wakacje:))) Sesja zakończona, a teraz, już ostatnie dni praktyk. Tak, wiem, dłuuuugo mnie tu nie było. Pomyślicie: pewnie po masakrycznych egzaminach leży teraz do góry brzuchem i nie chce mu się nawet palcem kiwnąć;)) Otóż nie. Mam wakacje, a ja, zamiast wylegiwać się na słoneczku, rozluźniony, zrelaksowany...biegam spięty całymi dniami, z przerażeniem patrząc na zegarek i licząc 'ile się tym razem spóźnię na kolejne spotkanie?'.. Skąd ten pośpiech? Skąd to spięcie? Ano pan doktor ma rację. Chyba gdzieś w tym całym swoim studiowaniu zatraciłem zdolność do gospodarowania swoim wolnym czasem. Trochę nieudolnie staram się nadrobić wszystkie zaległe spotkania ze znajomymi, które od jakiegoś już czasu odraczałem na 'po sesji'.. I teraz mam, biegam z miejsca na miejsce, ze spotkania na spotkanie, z imprezy na imprezę.. I ciągle nie mam na coś czasu...
A prawda jest taka, że tego straconego czasu już nie da się nadrobić..ale próbować zawsze można;)

Ale dość użalania się nad sobą..do rzeczy.. Tym razem wracam do Was wraz z bułeczkami, które Majanka wybrała do lipcowej edycji Weekendowej Piekarni, z pokaźnych zasobów Liski. Wracam z bułeczkami, niezwykle puszystymi, delikatnie cytrynowymi, słonecznie żółtymi.. Muszę przyznać, że szczególnie ujął mnie ich piękny kolor (wynikający zapewne z użycia prawdziwych, wiejskich jaj), oraz genialny zapach unoszący się w domu podczas ich pieczenia..

Od siebie dodałem jedynie kilka malin dodanych do środka kilku bułeczek, dla pełniejszego smaku, większej wilgotności...i ślicznego wyglądu;))

Dziś tylko tyle.. Biegnę nadrobić zaległości u Was, na Waszych blogach.. Troszkę się tego uzbierało...
Pozdrawiam serdecznie...i obiecuję, że z następnym wpisem nie będę się już tak ociągać;)))

Majanko, dziękuję za wybranie tego smakowitego przepisu...

BUŁECZKI DELIKATNIE CYTRYNOWE WP #81



Ciasto:
* 300 g mąki (użyłem ok. 310g)
* 6 g drożdży świeżych (lub 1 łyżeczka drożdży instant)
* 100 ml mleka
* 60 g cukru
* 60 g rozpuszczonego i ostudzonego masła
* 2 jajka
* skórka starta z 1 cytryny
* 3/4 łyżeczki soli

Do posmarowania i posypania: 1 jajko, płatki migdałów

Ew. kilka malin do włożenia do środka bułeczek



Wykonanie:

Mąkę przesiać, zrobić w niej wgłębienie. Wkruszyć drożdże i rozpuścić je w części mleka wymieszanego z 1 łyżeczką cukru. Pozostawić na 5 minut.
Po wyrośnięciu zaczynu dodać resztę składników, mleko wlewać stopniowo. Wyrabiać ok. 10 min, aby uzyskać miękkie, elastyczne ciasto.
Pozostawić do podwojenia objętości na 2-2,5 h.

Wyrośnięte ciasto położyć na blacie, delikatnie nacisnąć, by odgazować i podzielić na 9 części. Z każdej uformować bułeczkę (niektóre nadziałem malinami) i ułożyć je obok siebie w wysmarowanej masłem blaszce o średnicy 20 cm (użyłem tortownicy o średnicy 16 cm)
Przykryć folią spożywczą i odstawić do wyrastania (około 1,5 godziny).
Bułeczki posmarować jajkiem wymieszanym z łyżeczką wody, posypać płatkami migdałów.

Piekarnik nagrzać do 200 st C (piekłem w 180 st. C), wstawić wyrośnięte bułeczki i piec ok. 30 minut.
Ostudzić na kuchennej kratce.
Smacznego!


wtorek, 15 czerwca 2010

Łosoś w orzechowej skorupce na pieczonych szparagach


Sesja..wiadomo..nauka na okrągło.. Tylko jak sobie z nią poradzić??

Każdy z Was ma, tudzież miał, swoje własne, wypracowane metody przetrwania przez ten trudny okres.. Nieprawdaż??

Jedni piją hektolitry kawy, inni sięgają po colę, kolejni zaś, po energetyki. Niektórzy ratują się 'pewnymi' syropkami;) Część, w akcie rozpaczy, wkłada książki pod poduszkę licząc, że wiedza sama im wejdzie do głowy (przyznaję..też próbowałem;) i tak jak w liceum metoda się sprawdzała, tak pierwsza i ostatnia zarazem 'studencka' próba wpakowania pod poduszkę tysiąc-stronicowego podręcznika od patomorfologii skończyła się kilkugodzinnym problemem z zaśnięciem...i przeraźliwym bólem karku nazajutrz;))) Nie polecam:))

Niektóre osoby, z tego całego stresu, nie mogą nic przełknąć, inni, no właśnie, inni obżerają się na potęgę...w tym ja:)))

Zaakceptowałem już fakt, że każda sesja kończy się dla mnie koniecznością wygrzebania z dna szafy 'luźniejszych' spodni.. Ale cóż.. Jedzenie.. To właśnie mój sposób na przetrwanie sesji..
Począwszy od gorzkiej, 70% czekolady, której tabliczkę zjadam obowiązkowo każdego dnia, na pochłanianiu, wręcz kilogramami, orzechów wszelakich. Czy to działa? Nie wiem.. Niby tak;) Ja w każdym razie, jak na razie, wszystkie moje egzaminy zdaję bez najmniejszego problemu, więc szkodzić, nie szkodzi;))

Choć przyznaję, w akcie desperacji łatwo wpadam w przesadę.. Jak na przykład na chwilę przed zeszłorocznym egzaminem z biochemii.. Ogarnął mnie taki paniczny strach, poczucie takiej pustki w głowie, że musiałem, po prostu musiał się 'docukrzyć';) Szybka wizyta w bufecie po Snickersa... W mgnieniu oka nie było już po nim śladu.. Następny baton.. Ciągle mało.. Kupiłem kolejnego...
Koniec końców wpakowałem w siebie, w ciągu 10 minut:
3 Snickersy,
Corny (bo Snickersy się skończyły),
i 3 drożdżówki...

Możecie chyba sobie wyobrazić co działo się później;) Przez pierwszą połowę egzaminu, zamiast rozrysowywać te wszystkie durne szklaki biochemiczne, myślałem tylko: 'zaraz zwymiotuję', po czym, przez drugą połowę egzaminu, zamiast w końcu zacząć rysować te durne szlaki, myślałem tylko: 'zaraz zasnę';)))
Na szczęście, mimo tych mało komfortowych warunków, i przez biochemię udało mi się przebrnąć..i to z bardzo dobrym wynikiem;)))

Dlatego zamiast namawiać Was na wpychanie w siebie tych pustych kalorii, proponuję Wam, bynajmniej nie tylko na okres 'wzmożonego wysiłku umysłowego', coś szybkiego, pysznego i mega zdrowego..

Bo czyż znacie lepsze paliwo dla mózgu, od ryb i orzechów??

Miękkie, delikatne, soczyste mięso łososia, otulone chrupką, orzechową skorupką.. A całość podana na pieczonych, zielonych szparagach... Po prostu: niebo w gębie.. Gorąco polecam..



ŁOSOŚ W ORZECHOWEJ SKORUPCE
(na podstawie tego przepisu)

*150g orzechów włoskich
*2 łyżki okruchów z chleba
*2 łyżki skórki z cytryny
*1 łyżka oliwy z oliwek
*1 łyżka posiekanego koperku
*musztarda Dijon
*sól, pieprz
*filet z łososia ze skórą (u mnie ok 2kg)
*sok z cytryny

Orzechy wrzucić do miksera. Lekko rozdrobnić. Dodać okruchy, skórkę cytrynową, oliwę, koperek. Miksować sekundę, dwie, do połączenia składników. Doprawić solą i pieprzem. Odstawić.

Filet z łososia pociąć na porcje i włożyć, skórą do dołu, do naczynia do zapiekania. Posmarować grubą warstwą musztardy.

Orzechową posypkę ułożyć na rybie, delikatnie wciskając w warstwę musztardy. Przykryć folią i włożyć na co najmniej 2 godz. do lodówki.

Piec przez 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do 175stC.

Przed zjedzeniem obficie skropić sokiem z cytryny.




PIECZONE SZPARAGI

*zielone szparagi
*oliwa z oliwek (u mnie z dodatkiem kilku kropli oleju z orzechów włoskich)
*szczypta soli

Piekarnik rozgrzać do 200st C. Szparagi dokładnie umyć, odciąć końcówki łodyg, delikatnie skropić oliwą. Ułożyć na blaszce.

Piec 15-20 minut, po czym delikatnie oprószyć solą.



PS: Farmakologia do przodu:)) Mimo że, nie pytali nawet o mój 'ulubiony' betanechol;)) Teraz już tylko muszę uporać się z mikrobami...i wreszcie tak upragnione wakacje:)))))

sobota, 5 czerwca 2010

Skubaniec, 10 zdjęcie...i bełkot przepracowanego studenta;p

Bo to wszystko nie tak miało być..
Nie miało mnie być teraz w domu..
Nie miało tu być skubańca..
No i, nie miało być mi tak źle;(



Wiem, brzmi to wszystko jak jeden wielki bełkot, ale jakoś ostatnio nie potrafię się ogarnąć;) Od nadmiaru nauki jestem jakiś taki nieobecny..zarówno tu, w wirtualnym świecie, jaki i, co gorsze, w tym rzeczywistym.

Ale po kolei..

Długi weekend zapowiadał się świetnie.. Piękna pogoda, wypad całą rodziną za miasto, tak upragniona chwila relaksu. I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie...farmakologia... I ogromniaste zaliczenie, czające się na mnie w środę po tym weekendzie, na które kompletnie nic nie umiałem (heh tak to już jest jak przez cały semestr nie otworzyło się ani razu podręcznika://) Nie była to łatwa decyzja..ale jaka odpowiedzialna: postanowiłem: zostaję w domu, odbiję to sobie za trzy tygodnie, po sesji..

Żeby jednak osłodzić sobie troszkę ten niewdzięczny czas, postanowiłem upiec coś pysznego, tylko dla mnie:D Wybór był oczywisty: sernik!! Dlatego też, w środę, zaraz po powrocie z zajęć, wygrzebałem ze spiżarni małą tortownicę i zabrałem się do pracy. Nazajutrz, w Boże Ciało, gdy tylko rodzice z siostrą wyjechali, postanowiłem skosztować moje ciacho. Porzuciłem opasłe tomiska z farmy i udałem się do kuchni. I już chciałem ukroić sobie kawałeczek, kiedy w ostatniej chwili, wyrywając się z jakiegoś otępienia uświadomiłem sobie: Zdjęcia!!
Ogarnąłem trochę okolicę 'planu zdjęciowego', przełożyłem sernik na paterę, i właśnie go przenosiłem, kiedy...no cóż..tylko proszę Was, nie śmiejcie się ze mnie;), ni stąd ni zowąd, z przerażeniem zdałem sobie sprawę, iż...zapomniałem jakże 'istotnych' wskazań do stosowania betanecholu (taaa, jednego z leków) i ogarnął mnie taki irracjonalny strach...że z tego wszystkiego, sernik wylądował na podłodze, razem z paterą, która roztrzaskała się w pył. A wraz z nią moje marzenia o pysznym, kremowym kawałeczku ciasta.. Eh jak jest już źle, to nie da rady, musi być jeszcze gorzej..

I tak zostałem bez sernika;(( Za to teraz, na kolokwium, nie zagnie mnie już żadne pytanie z betanecholu;)))

Byłem zły, bardzo zły. Chciałem coś słodkiego.. Co było robić? Musiałem coś upiec. Tylko co? Maślankowe z truskawkami? Wszystkie truskawki już zjadłem.. Muffiny z rabarbarem? Eee, skończył się.. Brownies? Nie mam tyle czekolady.. Do każdego ciasta czegoś mi brakowało, a sklepy pozamykane;((

Skubaniec?!? Gdzieś tam ostał się chyba jeszcze słoik maminego wiśniowego dżemu..będzie idealny!!

I oto jest. Skubaniec. A raczej był, gdyż w swoim rozgoryczeniu, sam nie wiem jak, w mgnieniu oka, opróżniłem całą blaszkę;p

I jest mi lepiej. A raczej było.. Teraz znowu czeka mnie kolejny dzień z farmakologią, tym razem, już bez ciasta:(((



SKUBANIEC

(przepis za Komarką)

*200 g masła,
*4 jajka,
*3 szklanki mąki,
*1,5 łyżeczki proszku do pieczenia,
*1 szklanka i 2 łyżki miałkiego cukru,
*szczypta soli,
*2 łyżki kakao,
*słoik gęstego dżemu (najlepiej kwaskowatego)

Zimne masło posiekać z mąką, proszkiem do pieczenia, 2 łyżkami cukru, szczyptą soli i 4 żółtkami. Szybko zagnieść ciasto. Podzielić je na 3 części i jedną zagnieść z kakao. Uformować 3 kule i zostawić w lodówce na około godzinę.
Białka utrzeć ze szklaną cukru na sztywną pianę. Schłodzone ciasto białe starkować na dno tortownicy i posmarować grubą warstwą dżemu. Kakaową część ciasta starkować na dżem i ułożyć na niej pianę z białek. Na wierzch starkować ostatnią białą część ciasta. Piec około 40 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (najlepiej z termoobiegiem, aby ładnie wysuszyć bezę).



No i 10 zdjęcie.. Myniolinka zaprosiła mnie do udziału w zabawie, polegającej na pokazaniu 10 zdjęcia w 10 folderze. Jako że zdjęcia mam na dwóch komputerach, w każdym na kilku różnych dyskach, dalej, w kilku różnych folderach, wybór tego 10 był trochę kłopotliwy. Gdy jednak udało mi się znaleźć 'tę' fotkę, okazało się, że jest to...zdjęcie preparatu histologicznego jelita grubego, które raczej niezbyt pasuje na tego bloga;))
Dlatego postanowiłem trochę nagiąć zasady, i wrzucam 10 zdjęcie, z 10 folderu ale z folderu 'wakacje'..



Patrząc na to zdjęcie, jakoś od razu poprawił mi się humor..

Heh udanego weekendu Wam życzę!!!

Ja tymczasem, wracam do książek;((((((

niedziela, 23 maja 2010

Brioszki czekoladowe z kremem waniliowym WP#74


Już od dłuższego czasu przyglądam się zmaganiom w Weekendowej Piekarni.. Nigdy jednak nie załapałem się na wspólne pieczenie, a to z braku czasu, a to z powodu innych, wcześniej zaplanowanych wypieków..

Jednak, gdy tylko zobaczyłem przepis wybrany przez Viridiankę, na tę edycję WP, nie mogłem się powstrzymać, musiałem upiec te pyszne brioszki. Wszak Viri wybrała dobrze mi znany przepis, i tak baaardzo przeze mnie lubiany;)) Jeszcze tego samego dnia pobiegłem do sklepu po wszystkie niezbędne składniki, a w piątek, zaraz po powrocie z zajęć, zabrałem się, za robienie ciasta, aby móc cieszyć się smakiem tych fantastycznych, maślanych bułeczek, podczas sobotniego śniadania.

Kto robił już te drożdżówki, wie zapewne, że praca z tym ciastem do najłatwiejszych nie należy.. Wgnieść taką ilość masła nie jest prostą sprawą..za to jaką relaksującą;)




Wczorajszy poranek, w pełni wynagrodził mi jednak trudy związane z wyrabianiem ciasta. Gdy osłaniając żaluzje, oślepiło mnie 'wściekle' świecące słońce na bezchmurnym niebie, od razu poczułem takiego kopa, że już dwie godziny później siedziałem na ogródku zajadając się pysznymi drożdżówkami.
Czy możecie wyobrazić sobie lepsze rozpoczęcie dnia, niż cieplutkie, słodkie briosze, jedzone na trawce, w gorący, słoneczny poranek?? Bo ja nie...tym bardziej teraz, widząc za oknem szare, zachmurzone niebo i liście drzew uginające się od ciężaru kropel wody...

Viri, dzięki wielkie za wybór tych pysznych bułeczek..dzięki nim, i otaczającej aurze miałem wczoraj wspaniałe, iście wiosenne śniadanko;)))

(przepis za Gospodynią tej edycji WP)



UWAGA: Ciasto i krem przygotowujemy w dzień poprzedzający pieczenie, ciasto musi spędzić w lodówce 12 godzin.

przepis podaję za Asią z Kwestii Smaku, z moimi drobnymi zmianami w nawiasach

BRIOSZKI CZEKOLADOWE Z KREMEM WANILIOWYM


składniki na 24 małe lub 16 większych sztuk

ciasto:

* 2 łyżeczki suchych drożdży instant
* 2 łyżki ciepłej wody
* 500 g mąki
* 50 g cukru
* 1 i 1/2 łyżeczki soli (ja dałam 1 łyżeczkę)
* 5 jajek
* 350 g niesolonego masła, bardzo miękkiego (ja swoje zmiększam pozostawiając przez noc w temp. pokojowej, dobrej jakości masło nie jest jednak na tyle miękkie nawet po tym czasie, więc warto potem przez 10-20sek ocieplić je w mikrofali - ale nie rozpuszczać!)

krem Pâtissière:

* 250 ml mleka
* 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
* 3 żółtka
* 50 g cukru (polecam użyć cukru z prawdziwą wanilią)
* 2 łyżki mąki ziemniaczanej (polecam zwiększyć ilość do 3-4, by krem był gęstszy i nie wypływał podczas rośnięcia oraz pieczenia bułeczek)

dodatkowo:

* 120 g posiekanej ciemnej czekolady deserowej
* 1 roztrzepane jajko z łyżką mleka na glazurę

Ciasto: Drożdże wymieszać z ciepłą wodą i odstawić na 10 - 15 minut (po tym czasie drożdże powinny się spienić, jeśli nic się nie dzieje, należy powtórzyć z innymi drożdżami). Do dużej miski przesiać mąkę, dodać rozpuszczone w wodzie drożdże, cukier, sól i 3 jajka. Składniki wymieszać drewnianą łyżką. Stopniowo dodawać pozostałe 2 jajka, wyrabiając ciasto ręką. Wyrabiać przez około 10 minut aż ciasto będzie gładkie i elastyczne. Można też wyrabiać mikserem, specjalnym hakiem do ciasta drożdżowego, początkowo na wolnych obrotach, później zwiększyć do średnich.
Stopniowo dodawać masło, po dwie łyżki, mieszając lub miksując. Szybko dodawać kolejne 2 łyżki masła, jak tylko poprzednie zmiesza się z ciastem. Miskę przykryć przeźroczystą folią i odstawić w ciepłe miejsce bez przeciągów, do czasu aż podwoi swoją objętość, na około 1 i 1/2 do 2 godzin. Uderzyć pięścią w ciasto, ponownie przykryć i wstawić do lodówki na noc.


Krem: Zagotować mleko w rondlu. W plastikowej misce ubić mikserem żółtka z cukrem, następnie zmiksować z mąką ziemniaczaną. Stopniowo dolewać gorące mleko, ciągle miksując. Przelać do rondla i zagotować. Gotować na średnim ogniu przez około 2 minuty lub dłużej, ciągle miksując. Zdjąć z ognia, wymieszać z ekstraktem z wanilii i przelać do czystej miski. Przykryć i schłodzić w lodówce.


Ciasto rozwałkować na lekko posypanej mąką powierzchni, na prostokąt o wymiarach około 30 x 45 cm, cienki na 1/2 cm. Rozsmarować zimny krem na powierzchni ciasta, posypać kawałeczkami czekolady. Złożyć krótsze boki ciasta do środka, tak aby spotkały się pośrodku, przekroić ciasto w tym miejscu na dwie części. Każdą połówkę pokroić w poprzek na 12 pasków (lub 8). Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, w odległości 2 cm od siebie. Luźno przykryć folią i odstawić do wyrośnięcia na około 1 i 1/2 godziny.
Piekarnik nagrzać do 190 stopni. Wierzch ciasta posmarować lekko roztrzepanym jajkiem. Piec na złoty kolor przez około 15 - 20 minut. Studzić na blasze ustawionej na metalowej kratce.

niedziela, 16 maja 2010

Sernik z ricottą i rabarbarem (Ricotta rhubarb cheesecake)



Z przerażeniem spojrzałem na datę ostatniego posta.. Moim usprawiedliwieniem jest, jak zawsze zresztą, uczelnia. Zaliczenie goni zaliczenie, egzamin za egzaminem, a w międzyczasie jeszcze na bieżące zajęcia trzeba się uczyć. A czasu wciąż brakuje..

Nie samą nauką jednak człowiek żyje. Po okresie strasznie wytężonej pracy umysłowej, zarządziłem wczorajszy dzień, dniem wolnym od nauki wszelakiej. Zaprosiłem znajomych, z założeniem, żeby rozpocząć mój tegoroczny sezon grillowy. Niestety, rzeczywistość zweryfikowała moje 'założenie'... Gdy za oknem zimno, szaro i mokro, trudno namówić kogokolwiek na 1,5 godzinne czatowanie na tarasie, przy grillu (a tyle czasu wymagała zaplanowana potrawa). Dlatego też, zakurzony grill wciąż czeka na tegoroczną inaugurację...a w ruch poszedł piekarnik....

Nie byłbym sobą, gdybym nie przygotował też czegoś słodkiego. Nie muszę chyba dodawać, że nikt nie był zaskoczony, gdy na stół wjechał sernik;) Już tak mam, jestem chyba jakiś wypaczony, gdyż serniki mógłbym jeść codziennie.

Ten sernik był jednak zupełnie inny. Bez twarogu. A z ricottą i mascarpone. Moja mama byłą bardzo sceptycznie nastawiona do mojego pomysłu "Jakoś M. przez pół Europy wozi do Holandii twaróg, żeby piec prawdziwy sernik, a Ty, gdy masz go w każdym sklepie, tak wymyślasz...'. Cóż, gdy sama spróbowała kawałek, wszelkie uwagi poszły w niepamięć, a słów uznania nie było końca;))

Sernik polany jest rabarbarowo-pomarańczową, przepyszną polewą. I to z czego jestem dumny, niemalże krwistoczerwoną polewą;))) Choć obleciałem trzy największe rynki w Poznaniu, nigdzie nie udało mi się dostać 'malinowego rabarbaru'. Bardzo mi jednak zależało na takim apetycznym kolorze, dlatego też pomyślałem o ewentualnym 'podbarwienu' polewy truskawkami. Niestety, gdy w piątek wieczorem dotarłem wreszcie do domu, uświadomiłem sobie, że zapomniałem o dwóch ważnych składnikach: mące kukurydzianej i truskawkach właśnie. Jak więc uzyskałem ten kolor?? Na szczęście, z myślą o ewentualnych innych wypiekach, kupiłem dużo rabarbaru, prawie 20 łodyg (choć ten przepis wymaga 5). I z każdej łodygi wykorzystałem tylko kawałek, proksymalny do korzenia, mający biały miąższ i intensywnie czerwony kolor - efekt był bardzo zadawalający.

Musiałem jeszcze czymś zastąpić mąkę kukurydzianą. Jasne, mogłem ją po prostu pominąć, zrobić zwykłe kruche ciasto, ale wtedy nie uzyskałbym tego ślicznego, żółtego koloru. Postanowiłem zatem...zmiksować płatki cornflakes.. Efekt był ciekawy..choć spód wyszedł trochę twardy, był żółty..i wciąż pyszny..

Całość smakowała genialnie!!! Rabarbarowa polewa idealnie współgrała z delikatnym smakiem sera. Sama masa serowa miała fajną konsystencję. Dzięki użyciu ricotty, nie był on idealnie gładki i aksamitny...Cudowny... Polecam gorąco!!



SERNIK Z RICOTTĄ, MASCARPONE I RABARBAREM

(proporcje na tortownicę o śr. 27cm, inspirowany tym przepisem)

SPÓD:
* 180g masła
* 70g drobnego cukru
* 460ml mąki
* 330ml mąki kukurydzianej (u mnie zmielone płatki kukurydziane)
* szczypta soli

MASA:
* 750g ricotty
* 250g serka mascarpone
* 6 jajek
* szklanka cukru
* 1 cytryna (sama skórka)
* 1 pomarańcza (sama skórka)
* 30g mąki (u mnie budyniu waniliowego bez cukru)
* łyżeczka esencji waniliowej

POLEWA:
* 5 łodyg rabarbaru pokrojonego w centymetrowe kawałki
* 1 szklanka cukru
* 2 pomarańcze (sok i skórka)

Spód: Masło utrzeć w robocie z cukrem. Dodać mąkę, mąkę kukurydzianą i sól, zmiksować. Otrzymane okruchy, przerzucić do tortownicy i wylepić nimi spód i brzeg.
Podpiec 20-25 minut w 175stC. Ostudzić.

Masa: Do robota wrzucić ricottę, mascarpone, cukier i mąkę, dokładnie zmiksować. Ciągle miksując dodawać po 1 jajku. Gdy powstanie jednolita masa dodać skórkę otartą z 1 cytryny i jednej pomarańczy, oraz esencję waniliową. Wszystko dokładnie wymieszać.

Przelać na podpieczony i wystudzony spód. Piec 50 minut w 165stC. Po tym czasie, wyłączyć piekarnik, i zostawić sernik w środku na ok 20-30 minut. Stopniowo uchylając drzwiczki, wyjąć sernik z piekarnika, ostudzić. Przykryć folią aluminiową, włożyć na noc do lodówki.

Polewa: Wszystkie składniki wrzucić do rondelka. Gotować na małym ogniu, aż cukier się rozpuści, a całość lekko zgęstnieje. Ostudzić. Schłodzić w lodówce.


Bezpośrednio!! przed podaniem, sernik polać polewą. Ewentualnie można także podać polewę osobno, i 'okrasić' nią już pokrojone kawałki ciasta, na talerzykach:))

EDIT: Po upieczeniu sernika po raz kolejny, na oryginalnym spodzie (tj. na bazie mąki kukurydzianej), muszę stwierdzić, iż ten z płatków jest o wiele lepszy;))



poniedziałek, 3 maja 2010

Tarta rabarbarowa po alzacku.. Genialna..



Możecie się ze mnie śmiać, możecie nie wierzyć...ale do wczorajszego dnia, nigdy nie miałem w swoich ustach rabarbaru..

Nigdy nie rozumiałem, jak można jeść coś...co się tak nazywa;) Ze wszelkich ciast, drożdżówek, zawsze wyrzucałem to różowe 'coś'. Dziś żałuję.. Tyle straconych lat, w ciągu których mógłbym cieszyć się jego obłędnym smakiem.. No trudno..

Na szczęście się przełamałem, spróbowałem, i pokochałem..

Na swój rabarbarowy debiut czekałem prawie cały rok. Od lipca. Właśnie wtedy coś we mnie pękło, czy jak lubię sam o tym myśleć, właśnie wtedy 'kulinarnie' dojrzałem.
Wcześniej, mimo posiadania dowodu osobistego;) mentalnie byłem bardzo dziecinny:

-Lubisz ...?
-Niee..
-A próbowałeś?
-No nie.
-No to spróbuj.
-No ale ja nie lubię..

Wcześniej często tak wyglądały moje rozmowy o jedzeniu. Teraz jest inaczej. Próbuję wszystko, co się da. Korzystam z każdej możliwości, aby poznać nowe smaki, aby spróbować czegoś nowego. Oczywiście dalej są rzeczy, których nie lubię, tylko teraz, wiem przynajmniej jak smakują;)))

Ale wracając do rabarbaru.. Kiedy w piątek, będąc na ryneczku zobaczyłem rabarbar, wpadłem w ekstazę! Nareszcie, pomyślałem. Przeciskałem się pomiędzy tłumem emerytów przechadzającymi się niespiesznie pomiędzy straganami (było to ok godz. 11), chcąc zdobyć upragnione łodygi. W popłochu rozglądałem się na boki: który wybrać? Długi? Krótki? Cienki? Gruby? Nie miałem pojęcia... Zadzwoniłem do mamy. Niestety, nie potrafiła mi doradzić. W końcu..stanąłem w najdłuższej kolejce, uznając ją za dobry znak i kupiłem swój pierwszy w życiu rabarbar.

Nie trudno się domyślić, iż wybór łodyg na rynku, był niczym w stosunku do mojego późniejszego utrapienia, jakim był wybór odpowiedniej dla nich oprawy. Dobrych kilka godzin spędziłem przed monitorem przeglądając setki przepisów, wiele było ciekawych, wiele w najbliższej przyszłości niewątpliwie wypróbuję, żaden jednak nie był odpowiedni na ten 'pierwszy raz'. Kolejne godziny spędziłem wertując książki kucharskie, aż wreszcie znalazłem.. Stwierdziłem, że Pierre Hermé i jego Tarta rabarbarowa po alzacku, będzie idealną inauguracją mojej rabarbarowej przygody...

I się nie pomyliłem..



Tarta jest przepyszna. Cienki kruchy spód, kawałki kwaskowatego rabarbary zatopione w polewie migdałowej, a całość schowana pod grubą, migdałową, kruszonkową pierzynką.. Czyż to nie brzmi wspaniale??

Przepis zaczerpnąłem z książki "Desery" Pierre Hermé. Musiałem wprowadzić w nim jednak do niej małe zmiany - jedne celowo, inne mniej. Po prostu, po zrobieniu kruchego ciasta, okazało się, iż jest go trochę mało.. Obawiając się, że podobnie może być z pozostałymi składnikami, za wczasu zwiększyłem ich ilość...i to była bardzo dobra decyzja!!
Druga, trochę mniej zamierzona zmiana - ilość masła w polewie migdałowej - musiałem je zmniejszyć..gdyż więcej nie miałem (wg przepisu, polewy na tarcie powinno być o połowę mniej i na tyle byłem przygotowany). Kupiłem 250gramowe masło z Kościana, z którego po zrobieniu spodu i kruszonki zostało mi tylko 75g, i właśnie tyle dałem do ciasta (nie chciałem dodawać solonego, a tylko takie miałem jeszcze w domu)...i stwierdzam, że i tak mogłoby być go trochę mniej..
Całość smakuje jednak obłędnie...

Jest jednak sprawa, która bardzo mnie zaintrygowała.. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby ktoś z Was, potrafił rozwiać moje wątpliwości..
Moje odwieczne wyobrażenie o rabarbarze było takie, iż jest to intensywnie różowe warzywo. Wszelkie ciasta, crumble, czy dżemy, z którymi się w życiu spotkałem...były czasem wściekle, czasem mniej, ale zawsze różowe. Jakie więc było zdziwienie, gdy po przekrojeniu łodyg, ukazał się moim oczom...zielony środek. Pierwsza myśl - jest niedojrzały!! Druga - może trzeba było wziąć dłuższe/krótsze, grubsze/chudsze łodygi..
No nie potrafię tego pojąć;(( Czy moglibyście mi pomóc?? Bo na samą myśl o np. rabarbarowym crumble, w kolorze przeżutej trawy robi mi się słabo;))

Gorąco polecam!!!




TARTA RABARBAROWA PO ALZACKU

(przepis na formę o śr. 26cm - uwzględniłem w nim swoje zmiany ilości składników)

Kruchy spód:
* 125g masła, w temperaturze pokojowej
* pół łyżeczki miałkiej soli
* 33ml zimnego mleka lub wody
* 165g mąki

Owocowe nadzienie:
* 600g rabarbaru
* 60g cukru pudru

Polewa migdałowa:
* 2jajka
* 150g cukru pudru
* 5 łyżek mleka
* 5 łyżek kremówki
* 50g mielonych migdałów
* 75g oziębionego masła, pokrojonego na wiórki (w oryginale 110g)

Kruszonka migdałowa:
* 75g masła, oziębionego
* 75g cukru, drobnego kryształu
* 75g mąki
* 75g utartych migdałów
* szczypta soli
(* garść płatków migdałowych - S.)

Owocowe nadzienie:
W przeddzień obrać rabarbar, pokroić na kawałki długości 2cm i włożyć o dużej miski. Posypać cukrem pudrem, przykryć i odstawić na co najmniej 8 godzin.

Kruchy spód:
Masło pokroić na bardzo małe kawałki i włożyć do salaterki. Rozgnieść drewnianą szpatułką i lekko utrzeć.
Do miseczki wlać mleko (lub wodę), dodać sól, i mieszać, aż sól się rozpuści. Płyn stopniowo połączyć z masłem ciągle mieszając drewnianą szpatułką.
Mąkę przesiać przez sitko. Stopniowo dosypując mąkę do masy maślanej, mieszać, aż składniki się połączą.
Ciasto przełożyć na stolnicę i wygniatać wewnętrzną stroną dłoni, aż będzie gładkie. Uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i wstawić na dwie godziny do lodówki.

Rabarbar włożyć do cedzaka i osączać przez 30 minut.

Nagrzać piekarnik do 180stC.

Ciasto rozwałkować na okrągły placek, wyłożyć nim formę do tarty o średnicy 26cm. Ponakłuwać widelcem.
Ciasto przykryć krążkiem pergaminu i formą napełnić suchą fasolą.
Wstawić do piekarnika na 15 minut.

Polewa:
W miseczce utrzeć jajka z cukrem. Wlać mleko i śmietankę. Dodać migdały i masło, wymieszać.

Kruszonka:
Masło pokroić w kostkę o boku ok. 1,5cm. Włożyć do salaterki, dodać cukier, sól, mąkę i utarte migdały. Rozcierać drewnianą łyżką, aż utworzą się grudki zbliżonej wielkości. (Składniki można również rozcierać palcami, aż drobinki masła pokryją się mąką i migdałami).

Z ciasta usunąć pestki i papier. Na cieście rozłożyć rabarbar, polać polewą migdałową i wstawić do piekarnika.
Po 15 minutach pieczenia tartę posypać kruszonką migdałową (od siebie dodałem jeszcze płatki migdałowe) i piec dalej przez 20 minut.

Podawać na zimno.

sobota, 1 maja 2010

Drożdżówki..najlepsze..


Zdarzyło Wam się kiedyś, żeby Wasze wypieki zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach? Żeby po chwili nieuwagi, blacha nagle całkowicie opustoszała??
Mi tak..

Długo zastanawiałem się, czy wrzucać na bloga te drożdżóweczki, tj. czy wrzucać je już teraz. Myślałem, czy nie wstrzymać się chwili, upiec je ponownie, UWAŻNIE PRZYPILNOWAĆ, i strzelić kilka ładniejszych fotek...

Nie wytrzymałem.. Musiałem podzielić się z Wami tym perfekcyjnym przepisem.. Każdy dzień zwłoki, z publikacją tego postu, to o jeden dzień mniej dla Was, żeby je wypróbować;)))

Ale po kolei.. Kiedy natknąłem się na ten cudowny przepis na blogu Lo, od razu wiedziałem, że prędzej, czy później, drożdżówki te powstaną i w mojej kuchni. Co ciekawe, była to moja pierwsza wizyta na Pistachio, bardzo dłuuga wizyta - przeczytałem wtedy chyba wszystkie wcześniejsze posty...i po prostu zakochałem się w tym blogu.. Teraz goszczę tam regularnie..

Trzy tygodnie temu, gdy zjedliśmy wszystkie wielkanocne słodkości, nadszedł ten wielki dzień. Przyszykowałem wszystkie składniki, chcąc upiec bułeczki z połowy porcji, na próbę. Wyszło mi wtedy 8 średnich drożdżówek z masą marcepanową, która pozostała mi od świąt. Niestety, o żadnym zdjęciu mowy być nie mogło, gdyż wraz z mamą i tatą wręcz rzuciliśmy się na nie, opróżniając blaszkę, nie tracąc nawet czasu na sięgnięcie po talerz, czy pójście do stołu. Bułeczki zostały pożarte nad blachą.. Były naprawdę obłędne...

Dlatego też, gdy w zeszłym tygodniu zabierałem się za robienie sernika pomyślałem, iż warto upiec coś 'na dziś', skoro ten musi przeleżakować noc w lodówce. Wybór od razu padł na te bułeczki. Niestety, w lodówce miałem tylko 100ml kremówki - siłą rzeczy musiałem zrobić ponownie z połowy porcji.

Wyjąłem drożdżówki z piekarnika, wkładałem właśnie do niego sernik, kiedy w kuchni zrobiło się strasznie tłoczno - nagle moja mama przestała oglądać film, tata skończył pracować na komputerze, a siostra akurat zrobiła sobie przerwę w nauce. Dopiero po chwili zorientowałem się, że ów tłum nie jest zwykłym tłumem gapiów chcących podziwiać moją 'ciężką' pracę w kuchni, a grupą wygłodzonych sępów, chcących tylko zjeść mój wypiek. Z trudem wyrwałem JEDNĄ bułeczkę dla siebie. Sernik się piekł, mogłem spokojnie zacząć sesję zdjęciową, z moją pyszną, rumianą drożdżóweczką. Pstryknąłem pierwszą fotkę i nie wytrzymałem...ugryzłem.. Była nieziemska... Mięciutka, idealnie maślana, z pyszną migdałową kruszonką i ulubionym nadzieniem z ricotty. Niebo w gębie. Z trudem powstrzymałem się, od zjedzenia całej. Zrobiłem drugie zdjęcie, kiedy zadzwonił telefon. Pobiegłem odebrać..

Gdy wróciłem..no cóż..talerzyk był pusty.. Moja bułeczka zniknęła;(( Do dziś nie wiem co się z nią stało. Widocznie któryś z domowych łakomczuchów nie wytrzymał.. Który? Mogę się tylko domyślać;)

Czyż może istnieć lepsza rekomendacja dla tego przepisu???

Gorąco polecam...

Lo! Dziękuję Ci za ten przepis, i za Twojego bloga!! Uwielbiam..



PACHNĄCE DROŻDŻÓWKI

(przepis za Lo)

* 500 g maki
* 40 g świeżych drożdży
* 1/2 szklanki (125 ml) mleka
* 3/4 szklanki (200 ml) śmietanki kremówki
* 2 żółtka (piekąc z połowy porcji też dałem 2)
* 100 g drobnego cukru
* 80 g rozpuszczonego masła
* wyskrobane ziarenka z 1 laski wanilii lub 1 łyżeczka naturalnej esencji
waniliowej
* skórka starta z 1 cytryny
* szczypta soli
* 1 rozbełtane jajko (zastąpiłem skondensowanym mlekiem słodzonym)

* ulubione nadzienie: u mnie ricotta, ze szczyptą cukru i odrobiną jogurtu naturalnego..

Drożdże rozcieramy z cukrem i dodajemy resztę składników (oprócz rozbełtanego jajka i nadzienia). Wszystko miksujemy końcówkami do ciasta drożdżowego (haki). Wymieszane ciasto odstawiamy do wyrośnięcia na godzinę (w piekarniku nagrzanym do 30 stopni na pół godziny). Ciasto dzielimy na 12 porcji. Każdą porcję lekko rozpłaszczamy, nakładamy nadzienie (1 łyżkę) i tworząc kulę zlepiamy końce. Bułeczki kładziemy na blasze (łączeniem do dołu) wyłożonej papierem do pieczenia do ponownego wyrośnięcia. Smarujemy rozbełtanym jajkiem (lub mlekiem skondensowanym) (można też jeszcze posypać cukrem lub zrobić kruszonkę) i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170 - 180 stopni C. Pieczemy na złoto (około 20 minut). Pyszne są jeszcze ciepłe.

Kruszonka migdałowa
(też z przepisu Lo - do posypania bułeczek wystarczy 1/3 podanych składników)

* 1 1/3 szklanki mąki
* 1/2 szklanki cukru
* 3/4 łyżeczki cynamonu
* 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
* 6 łyżek (30ml) rozpuszczonego masła
* 50-70g płatków migdałowych

Wymieszać suche składniki, dodać masło i przy pomocy widelca zrobić kruszonkę. Dodać płatki migdałowe, wymieszać.
Related Posts with Thumbnails